Jabłoń, która nie rodzi, należy wyciąć, usłyszałam.
Jak to jest: żyć, być, śnić i nieprzerwanie marzyć,
gdy prawie ci wmówiono, że jesteś taką Jabłonią?
Jak to jest kwitnąć przez cały rok? Rozkwitać każdego dnia?
wpis przeniesiony 4.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
Razu pewnego Kruk dziobał Orzech Włoski. Mocnym dziobem próbował dostać się do środka, dowiedzieć się, co sobie Orzech swą pofałdowaną miękką częścią myśli, czuje, przeczuwa, wie. Stuk. Puk. Neurotycznie. Stuk. Puk. Prawie ostatnich trzydzieści lat. I nic. Aż przyszła czarna noc i opadły kruczoczarne pióra. Swą Moc Kruka w sobie Jabłoń odkryła i Mądrość, że wystarczy jej, że wie, że Orzech miękkie ma. W stykających się ze sobą Sadach żyją Drzewka dwa: Jabłoń i Orzech, Orzech i Jabłoń. I niech tam, będą robić to długo i szczęśliwie.
wpis przeniesiony 4.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
Nie widziałam wczoraj świata normalnie. Za szczypiącymi oczami był. Za czerwonymi białkami. Za łamiącym się głosem. Słuch za to wczoraj działał znakomicie. Soczyste nutki, akordy i pauzy. Pijąc kawę u Francuza, czekając na Toliniego usłyszałam stary utwór nowymi, wyostrzonymi zmysłami. Czułam dotyk następujących po sobie dźwięków. Słyszałam, co chciałam:
Chwilo, you are wonderful tonight!
Eric Clapton & Mark Knopfler, Wonderful Tonight.
Życie wczoraj wchodziło mi jak najlepszy deser. Łapczywie chwytałam chwile. Płakałam. Chwytałam. Jeszcze, jeszcze!
*
A gdy wróciłam do domu czekała mnie największa nagroda dnia, Sadownik wrócony z siedmiodniowej delegacji. I znów były łzy. Wzruszenia, że ja, że tu, że on, też tu.
*
Zarządziłam. Żadnego Święta Wszystkich Świętych w tym roku nie ma. Do chatki na psio-kocich łapkach jedziemy. Żyć mi się chce! Nie mam czasu na nic innego!
wpis przeniesiony 4.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
Już wiem, że po POP-owsku jestem „bardziej” niż Ona. Gdybym to ja zachorowała, nie powiedziałabym Im o tym wcale.
*
Twarda. Zdystansowana. Milcząca. Niedostępna. Zimna. Na różnych etapach mego życia dużo mnie kosztowały te Jej cechy. Dużo nad sobą pracowałam, by pożegnać dziecięce nadzieje związane z tym co się wydarzyło, z tym co wydarzyć się już nie może. Mówią, że nadzieja umiera ostatnia. Jednak, gdy dziś w nocy umarły resztki mych dziecięcych nadziei, narodziło się ogromne pragnienie życia.
Twarda. Zdystansowana. Milcząca. Niedostępna. Zimna. Zobaczyłam Jej energię — energię orzecha włoskiego — jest piękna! Orzech, który prawie czterdzieści lat temu urodził Jabłonkę.
Mój Orzeszku — powtarzam swoją nową mantrę — bądź!
wpis przeniesiony 4.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
Zadzwoniła. Zwaliła mnie z nóg diagnozą. Już jest w domu. Ósmy dzień po operacji. We dwójkę dziesięcioleciami budowali swój mały świat nie wpuszczając innych do środka. Wiedzieli od przeszło miesiąca. Milczeli. Jest twarda. Nie chce nic. Mówi, że da sobie radę. Taka już jest. Nie znam Jej innej. Niedostępna. Oddzielona murem od zawsze. Tliła się we mnie nieznana mi do tej pory nadzieja, że nie na zawsze...
wpis przeniesiony 4.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
Mam Ogromny Przywilej asystowania na Polityce Relacji w nowej odsłonie. Poruszają mnie Te Zajęcia, Ci Ludzie, Ten wspólny Czas. Zamyśliłam się w kategorii Potrzeby... Wracałam do domu patrząc na ludzi, na ulicach, w komunikacji miejskiej. Wiele napisano i powiedziano o akceptacji innych ludzi, o tym, by kochać bliźniego swego, by szanować spotykanych na swej drodze obywateli. Napisano, powiedziano, nie najlepiej to działa w praktyce. Należy zacząć od siebie...
Wpadłam na szatański pomysł, by wraz z Wami napisać ten wpis. Zaczyna się tak:
*
Potrzeba akceptacji:. Czy akceptuję siebie? Swoje wybory? Swoje marzenia? Swoją seksualność? Swoją przeszłość? Swoje życie?
Potrzeba miłości: Czy troszczę się o swoje ciało dbając o nie co dnia? Czy ważne jest dla mnie to, co jem? Dbam o to, by nie pracować zbyt dużo? By odpoczywać? By bawić się? By marzyć? By czasem tylko być? By umieć prosić o pomoc innych? By móc się czasem odsunąć?
Potrzeba szacunku: Czy szanuję swój strach? Swoją ekspresyjność? Swoją niewiedzę? Swoją niepewność? Swoje potrzeby? Siebie? Swoje ograniczenia? Swoje nastroje? Swój czas?
*
Czy macie ochotę pobawić się ze mną? Zatrzymać się przy pierwszej, niewymienionej potrzebie, która przychodzi Wam na myśl? Zadać pytania, przy których nie można przejść obojętnie? Zapraszam Was bardzo serdecznie.
[propozycja, komentarze w konwencji] Potrzeba _________ _____________________________
wpis przeniesiony 4.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
— Pisałaś o śniegu? — Nie, Myszko. Nie pisałam.
*
Boże Narodzenie bez śniegu nie jest do końca Bożym Narodzeniem, prawda?
*
Wczoraj narodziły się Trzy POP-owskie Coacherki. Z egzaminu na egzamin czułam, że jest ogromnym przywilejem Im w tym towarzyszyć. Narodziły się pięknie. Musiał spaść śnieg. I spadł.
*
Czarny pies na świeżym śniegu to cud. Kropka postawiona na końcu banalnego zdania o niewyobrażalnym szczęściu, które się ma, ot tak, po prostu.
— Bo śnieg jest bardzo ważny — uzasadniła Heniutka. — Wiem i nie mogę się nadziwić, jak mogłyśmy żyć bez śnieżnego taga.
wpis przeniesiony 4.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
Wiadomo, że jak rzucasz palenie... to regularnie odwiedzasz trafikę. Jak rzucasz jedzenie słodyczy... to chodzisz do najlepszej w mieście cukierni. Jak postanawiasz odpocząć... to rzucasz się w wir pracy. Wiadomo... Dlatego, żeby nie tęsknić wcale za bardzo konkretnymi ludźmi i ich wspaniałymi psami... oglądam ten film. I tęsknię. I zastanawiam się, jak dożyję do następnego seminarium... póki co, na osłodę Elmo, Mokra, Włóczykij, Maroe, Nina, Tinker, Safi, Granda... a Heniutka na to: ale ja jestem na wyciągnięcie ręki... i całe szczęście, Heniutex, całe szczęście!
wpis przeniesiony 4.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
Dotknęła mnie wczoraj cudza bezdzietność, osaczona stadem dzietnych i dzietnych in spe, samotna, bezsilna, niezrozumiana, doprowadzona do stanu, w którym chce sens życia kobiety uśmiercić własnymi zębami.
Bezdzietność*. Przyglądałam się wczoraj swojej. Odkryłam nowe.
№1. Bezdzietność nie jest pojedynczą decyzją. Jest decyzją podejmowaną wielokrotnie, przez wiele lat. Więcej, im dalej w czasie, tym bardziej świadomie podejmowaną.
№2. Do wczoraj jakaś część mnie uważała, że za bezdzietność trzeba zapłacić cenę, często wysoką. W moim przypadku ceną tą był zerwany ostatecznie kontakt z najbliższą (w sensie krwi) rodziną [w naukach społecznych nazywają ten zestaw ludzi rodziną pochodzenia]. Przyglądanie się osobistej bezdzietności, zataczanie kolejnego koła wokół etykietki z tym słowem, krążenie myślami wokół wspomnianej, nieznanej mi kobiety, doprowadziło mnie do odkrycia, że to, co uważałam za płaconą przeze mnie cenę, nie jest kosztem wynikającym z mojej bezdzietności — to wydarzyłoby się i tak, tylko powód i okoliczności byłyby pewnie inne. Mogłoby się nie wydarzyć tylko wtedy, gdybym chciała rozmawiać o pogodzie, brać wodę w usta, chować głowę w piasek, zgadzać się na przekonania, które definiują ich-pochodzeniową-rodzinną rzeczywistość. Patrzę w tył, przyglądam się wspomnieniom i widzę, że to nie mogło się udać, a bezdzietność... cóż, nie ma nic do tego.
Dzięki Nieznajomej wyrzuciłam na śmietnik przekonanie, że za bezdzietność trzeba płacić i to słono. Bezdzietność po raz kolejny odczarowana. Wiedziałam już, że nie jest klątwą czy złą karmą. Wczoraj dotarło do mnie, że jest tylko i wyłącznie decyzją, która jak każda inna pociąga za sobą określone konsekwencje. W żadnym jednak razie nie zamyka drzwi, które mają być dla nas otwarte, drzwi do miłości, szczęścia, spełnienia, wielodzietności w bardzo szerokim znaczeniu.
Dziękuję dziś Nieznajomej śląc Jej dobre myśli i ogromną nadzieję, że szczęście już przy Niej murem stoi, tylko jeszcze go nie dostrzega.
________________
* na potrzeby tego wpisu definiowana jako „nieposiadanie” ludzkich dzieci.
wpis przeniesiony 4.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
Wczoraj. Po zajęciach. Wsiadłam w Bawarkę. Maszyna grająca. Na smyki ustawiona. Ruszyłam.
„Coś” uderzyło mnie w krawędź świadomości, gdy jechałam po jednej z niedzielnie wyludnionych ulic. Dotarło do mnie, że ta konkretna Bawarka wypełniona konkretnymi, precyzyjnie odmierzanymi nutami i rytmem mojego bijącego serca… minie. Przyjdzie dzień, że nie będzie ani Bawarki, ani utworu, ani mnie. Może nawet nie będzie ulicy.
Powinnam poczuć smutek z powodu oczywistej nieuchronności? Poczułam bezcenną wartość fizycznie istniejącej Chwili. Nieoczywistość Jej istnienia… …wyrażoną tym, że została mi podarowana właśnie wtedy. I teraz.
wpis przeniesiony 4.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
Sadownik: (z rana uchyla drzwi od łazienki, wkłada głowę i zagląda do środka) Kocham Cię, wiesz?
Jabłoń: No ba! W końcu nie jestem byle kim, jestem dziewczyną motocyklisty! Motocykliści mają zawsze wypasione dziewczyny, no nie?
Sadownik: No ba!
*
Z rana traktowałam to jako żart. W ciągu dnia miałam okazję zaobserwować, że inaczej chodzę, inaczej się czuję. Moje ciało melduje światu: Dziewczyna Motocyklisty idzie! No ba! „Sie" wie!
wpis przeniesiony 3.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
Znacie to poruszenie, gdy pojawia się nowy członek rodziny? Pokaż zdjęcie! A ile waży? Ile mierzy? 10 punktów dostał! A jak ma na imię? O, jaki śliczny! Ochy, achy! Zachwyt uszami się wszystkim wydostaje. Przychodzą ciotki, babcie, drzwi się nie zamykają. Masz jeszcze jakieś inne zdjęcia? I telefony, i esemesy, i gratulacje, i esemesy, i telefony...
*
Przeżyliśmy coś podobnego dzisiaj rano. O 10.30 po zrobieniu zakupów, po wcześniejszym zaanonsowaniu się, że będę, wpadłam do pracy Sadownika, by ujrzeć nowego członka naszego Stada, którego już cała Sadownicza męska część Pracy zdążyła poznać. Wstępnie mówię na Niego Rosynant, choć o 8.00 rano, gdy jeszcze nie był stadny nazywany był Ślicznotką. Jest bardzo przystojnym nastolatkiem. Waży ponad dwieście kilo. Noooo! — powiedział z dumą Sadownik, gdy oglądałam zwierzę. Nie wiedzieć czemu, poczułam, że Bawarka jest teraz trochę bardziej moja i Heni — co tu gadać, dziewczyńska po prostu jest zbyt. Noooo! — mówię teraz ja, też z dumą, bo wyjątkowo seksowny Motocyklista mi się w życiu trafił.
*
Motor sobie dzisiaj Sadownik kupił i niby nie wiedzieć czemu natychmiast jest pięć centymetrów wyższy. Gdy patrzę na to, jak się cieszy, jakie ma plany, żartuję sobie, że o seksie mogę zapomnieć. Nadzieja szturcha mnie w bok i podpowiada: Noooo, chyba że... no już, zaproponuj mu seks na motorze...
wpis przeniesiony 3.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
Wróciłam do przerwanego eksperymentu. Dziś 8/12. Wybrałam. Bestie z południowych krain. Pierwszy raz przed pójściem do kina poszukałam zwiastuna. Obejrzałam go. Przeczytałam mini-opisy. I?
I byłam na innym filmie niż wszystkie przeczytane opisy sugerowały, na głębszym, szerszym, innym niż zwiastun. Ten film jest przestrzenną opowieścią o życiu, śmierci, sensie, racji, definiowaniu świata, etycznych aspektach definiowania życia innym, naturze życia, wierze, oddechu... I?
I równie dobrze ktoś po obejrzeniu tego filmu może powiedzieć, że ten film jest jeszcze o czymś innym. Jednego jestem pewna, że jest to film usiany drobiazgami, za którymi ukryte są wielkie sprawy... Niech Was nie zmyli ta śliczna dziewczynka! To historia naszpikowana dylematami... przed którymi nie chcemy stawać.
...powiedzieli, że przyszli tutaj dla naszego dobra. Mocna kwestia. Dzięki temu po raz pierwszy usłyszałam to zdanie tak dobitnie, że zobaczyłam jak wiele było w mym życiu sytuacji, gdy moje dobro często lądowało jako argument, ostatni, bo więcej już nie było. Z perspektywy czasu, w większości przypadków nie o moje rzeczywiste dobro chodziło...
...Wszyscy tracą to, z czego powstali. Mocna kwestia w kontekście rodziców. Mocne w kontekście dojrzewania jako istota ludzka, która ku jakiejś pełni zmierza.
...I'm a little piece in the big, big Universe...
...You're a little piece in the big, big Universe...
wpis przeniesiony 3.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
Miesiąc temu krzesełko w krzesełko z Gepardzicą siedziałyśmy.
Smocenty wtedy krzesełko w krzesełko z nami nie siedział — latał.
Nie przeczuwałam nawet, że później w samochodzie z Nimi złapię cug na gitary.
Od miesiąca piłowałam jeden z utworów zespołu Acoustic Travel Band jako namiastkę usłyszanych melodii podczas wracania do stolicy z Nimi. Dziś, Smocenty podarował mi kopię płyty, którą w ramach lajka mam zamiar jakoś zdobyć. Znów łomolę!
Travel Band, Acoustic.
*
Zawieszki zawodowo ścigam, niszczę, marudzę studentom... a tu? proszę... jak pięknie wyglądają... samotne jednoliterowce na końcach wierszy.
wpis przeniesiony 3.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
Miotam się od wczoraj niczym dziecko z ADHD, ciesząc się na warsztat Dawn Menken, który już za miesiąc bez dwóch dni. Miotam się, bo myślę o paru Rodzicach, których chciałabym na ten warsztat zaprosić. Miotam się, bo myślę o paru Ludziach, których Wewnętrzne Dziecko i Wewnętrznego Rodzica też chciałabym na tym warsztacie zobaczyć. Miotam się, bo myślę o wielu Ludziach, z którymi chciałabym świętować poprzez wspólne uczestniczenie w tym warsztacie.
Dziś, niejako dla równowagi, pojawiła się na chwilę w mojej sali Ona — cudownej delikatności, filigranowa Nauczycielka języka japońskiego, by spytać mnie o jakiś detal techniczny w edytorze. Napisała dwa znaki... rozpoznałam pierwszy (nauka), więc zapytałam o poniższy... otrzymałam zachwycającą mnie odpowiedź i...
Życie
...i spłynął na mnie spokój, i mądrość ról (nauczyciela i studenta) ukryta w tych symbolach, i pewność, że Ci, którzy mają być na warsztacie, na pewno się na nim pojawią.
Student (nauka + życie)
Ten, kto żyje, by się uczyć.
Nauczyciel (wcześniej + życie)
Ten, kto urodził się wcześniej.
* Jestem Tą, która żyje, by się uczyć. Jestem Tą*, która urodziła się wcześniej.
wpis przeniesiony 3.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
Z Bulwaru mych blogowych nałogów przytargałam to jakieś dwa tygodnie temu, bo... kolor mnie urzekł, bo... zdjęcia, ujęcia, kadrowanie, bo... zachwyt kobiecością mnie porwał... Ambre, dziękuję!
Jessie Ware, Running.
Po tygodniu, gdy zniżkę przy zakupie książek dostałam, dorzuciłam dyszkę i płytę całą przytargałam do Przytuliska. Od tej pory raz dziennie łamię prawo, gałkę głośności niepokojąco mocno w prawo przekręcam i jadę... pozwalam głośnikom rytmicznie pulsować, głośno ryczeć, wzdychać dwusylabem: Ambre, Ambre, Ambre. A gdy finalnie wracam do rzeczywistości grzecznej i odpowiedzialnej obywatelki, gdy cisza zapada, przepowiadam sobie w myślach: Ambre, dziękuję!
wpis przeniesiony 3.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
Lubię oglądać listę fraz, po których ludzie trafiają na mojego bloga. Jest to dla mnie równie fascynujące jak powód, dla którego tu zostają czy wracają od czasu do czasu. Kilka dni temu zaciekawiła mnie fraza „uwolnić motyla reportaż”. Wbiłam literkę po literce w gugla i odkryłam, że ludzie ci trafiają do mnie przez przypadek szukając informacji o Autorce książki pt. Ołówek. Przeczytałam podczytnik, nie wahałam się ani chwili i… odebrałam ją w piątek z księgarni.
*
— Co ona powiedziała? — zapytała [kandydatka na opiekunkę] Janka [syn p. Katarzyny]. Nie zwróciła się do mnie, nie powiedziała, żebym powtórzyła, że mnie nie zrozumiała, że może z czasem uda się nam porozumieć. Dla niej nie istniałam jako osoba myśląca i czująca. Nie wiem, jak myśleli o mnie ludzie, którzy w mojej obecności zachowywali się, jakby mnie wśród nich nie było. Mówili o mnie w trzeciej osobie i patrzyli jak na przedmiot. Najgorzej, kiedy tak zachowywali się lekarze, świadomi, że SLA pożera ciało, umysł pozostawiając w pełni sprawnym. Zdarzało się, że przy mnie, ale nie do mnie, mówili: — Niestety nic nie możemy zrobić, nie ma nadziei, dla medycyny akademickiej jest to choroba nieuleczalna, możemy jedynie chorej przedłużać trochę życie — szeptali tak na sali szpitalnej obok mojego łóżka, a mój tata ze zrozumieniem kiwał głową.
Katarzyna Rosicka-Jaczyńska, Ołówek,
Wydawnictwo Poligraf, Łódź 2011.
*
Ten fragment uruchomił skojarzenia, które doprowadziły mnie do wspomnień dotyczących chwil, które dziś wydają mi się absurdalne, świadczące nie o mnie, a już z pewnością nie definiujące mnie jako problemu. Uśmiecham się, gdy patrzę jak długą drogę przeszłam. Nie spotykam już takich ludzi, może wiedzą, że znam lekarstwo...
Bezdzietność była dla mnie w początkowej swej fazie realnym, namacalnym przykładem „choroby psychicznej”, choć w ICD-10 brak na nią numerka. Miałam poważny problem, by jednoznacznie stwierdzić, kto na tę chorobę zapadł.
Ja?
Nie miałam pewności, czy wciąż jestem podmiotem, czy już tylko przedmiotem problematycznych dyskusji.
Weselny gość?
W dniu naszego z Sadownikiem ślubu dawał mi dobre rady dotyczące tego, jak się robi chłopców. Nie oburzył mnie brak delikatności czy taktu. Oburzyło mnie to, że nie jest łaskaw przyjąć do wiadomości, że z dwojga złego wolałabym dziewczynkę…
Dobrze życzący ludzie?
Żałośni. Niezdecydowani w swoim życiu. Bez pardonu z butami do naszego życia się ładujący i informujący, że wiedzą lepiej, a w zasadzie najlepiej, co Sadownikowi i mi najbardziej potrzebne jest do szczęścia — powtarzali swoje z biblijnym namaszczeniem aż do śmiertelnego urzygu…
Nie ma numerka na tę przypadłość w ICD-10?
Oczywiście, że jest! Odkryłam to dziś. Jak każde zaburzenie psychiczne czy zaburzenie zachowania rozpoczyna się od literki F, i brzmi: F.1.11.10.21. Po rozszyfrowaniu‡ numerek ten staje się uwalniającym lekarstwem… i na weselnego gościa, i na dobrze życzących ludzi.
______________________
‡ 1: pierwsza litera alfabetu: a,
11: jedenasta litera alfabetu: k,
10: dziesiąta litera alfabetu: j,
21: dwudziesta pierwsza litera alfabetu: u,
czyli F.akjuburaku! [warzywo dorzucił Sadownik, gdy opowiadałam Mu jak ten numerek powstał].
*
— Nie wiem, jak można jeść niedoprawione jedzenie. Mogę w ogóle nie doprawiać, jeżeli sobie nie życzysz… — dodała z przekąsem. Nie chciało mi się odpowiadać, komentować, wyjaśniać. Tak błaha sprawa, a wywołała tyle negatywnych emocji. Czy wobec takich bzdur ma to znaczenie, kto ma rację, czyja prawda jest bardziej prawdziwa, czyje argumenty są bardziej dosadne czy przekonujące? Zaczęła mnie przerażać małostkowość spraw, o jakie ludzie są gotowi walczyć, żeby tylko postawić na swoim. Po paru latach choroby patrzyłam na życie z zupełnie innej perspektywy. Chciałam wykrzyczeć wszystkim zdrowym, wiecznie niezadowolonym ludziom: „Spójrzcie na mnie! Możecie chodzić, mówić, jeść, swobodnie oddychać, pić, spać. Jeszcze wam mało? Zamiast narzekać, podziękujcie Bogu za te dary, bo nie macie wyobrażenia o tym, jak się żyje bez nich. (…)”
wpis przeniesiony 3.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
Czytałam ją na urlopie we wrześniu. Wstrząsająca. Ludzie dotknięci nieludzką, piszącą się za ich życia, historią narodów. Zastanawiałam się, skąd w człowieku ta niszczycielska moc? Na dnie serca złożyłam jeden, kudłaty fragment. Dziś zdjęłam tę książkę z półki i wróciłam na stronę założoną skrawkiem papieru, by dotknąć w sobie wiary w człowieka.
W kwietniu 1992 w Bośni zaczęła się wojna. Razem z Mubiną wyjechali rodzice i jej mali synowie: czteroletni i czteromiesięczny. — Jedź z nami — prosiła męża. — Kto będzie tu leczył zwierzęta, kiedy mnie zabraknie? — zapytał. — Zostanę, wszystkiego przypilnuję. Uspokoi się, to wrócicie. Akurat dzisiaj mija osiem lat od dnia, kiedy Hasan tak do niej mówił.
Wojciech Tochman, Jakbyś kamień jadła, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2008.
wpis przeniesiony 3.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
Mam złe sny od dwóch dni. Od wieczoru, gdy dowiedziałam się od Mamy Koko, że jakiś mądry inaczej, empatyczny nie bardzo człowiek rozłożył w parku na Cytadeli trutkę na zwierzęta. Odeszły już Cztery Psy. Czterech Właścicieli próbuje swój świat złożyć od nowa. Człowiek... to nie musi brzmieć dumnie.
I pomyśleć, że osiem dni temu był Światowy Dzień Zwierza. Właśnie wtedy odhaczyłam na ryjowniku, że bardzo polubiłam tę ludzko-psią, komunikacyjną historyjkę:
Światowy Dzień Zwierza niczym Dzień Kobiet... i niesmak, że niektórych stać tylko na jeden dzień w roku... i smutek, że nie każdy ludź jest człowiekiem. Tak, pamiętam i nie ustaję, wciąż marzą mi się Obywatele...
Odnajduję w sobie Bestię... i złość, i ślepą furię —
zabiję cytadelowego skurwysyna, niech no tylko pojawi się w moich snach!
wpis przeniesiony 3.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
■ Środy w tym semestrze to moje „niedziele”, które dodatkowo traktuję jako święta narodowe Krainy mego Jestestwa. W te dni zajmuję się rośnięciem i stawaniem się kimś, kogo tylko chwilami lub co najwyżej we śnie wyczuwam jako potencjalną mnie. Wracałam dziś z pierwszej sesyjki z moją Superwizorką — na skrzydłach, gnana niewiedzą, komu mam podziękować za swoje szczęście ■ do Drogi, którą podążam, ■ do Ludzi, których na niej spotykam. ■
*
Odebrałam jeszcze cieplutkiego Cyrulnika, który już na samym początku stwierdza, że skrzydła rosną tylko w cieniu dobrych relacji:
Ciekawe ograniczenie kondycji ludzkiej: bez obecności drugiego człowieka nie możemy się stać sobą, co ujawniają badania wykazujące atrofie mózgu u dzieci, których nikt nie darzy miłością. By rozwijać nasz biologiczny potencjał, musimy wykraczać poza własną perspektywę i doświadczać przyjemności i lęku odwiedzania cudzego świata psychicznego. Jeśli mamy rozwinąć swoją inteligencję, musimy być kochani. Mózg, który pchał nas ku zewnętrznemu światu, rozwija się w konsekwencji naszych relacji z innymi.
Boris Cyrulnik, O ciele i duszy,
Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2012.
Dziś o godzinie 17.30 nastąpił historyczny moment. Po raz kolejny wyszłam za mąż za nowego Mężczyznę. Tym razem za Motocyklistę. Sadownik zdał jako jedyny z szóstki zdających. Hurra, hurra! Ależ jestem dumna! Jakbym sama zdawała. :)
wpis przeniesiony 3.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
Piekliłam się. Gotowa byłam bronić idei własnymi zębami. Cichy głosik z wnętrza pnia się wydobył: — Jabłonko, przecież zawsze masz wybór... możesz się pieklić, ale naprawdę nie musisz... — Ależ muszę — i piekliłam się dalej, mocniej, bardziej i jeszcze bardziej aż w końcu zauważyłam pytanie: — Czego bronisz, gdy się tak pieklisz? Odpowiedź na nie pojawiła się błyskawicznie. Bronię marzenia, które dopiero teraz umiem zwerbalizować, które samą mnie zaskoczyło:
Marzę o życiu wśród Obywateli a nie podatników i świadczeniobiorców.
A gdy to odkryłam, Idealistka ukryta w Drzewku mogła już odpuścić i przestać się pieklić. Przestała, a to oznacza koniec tematu Wózkowych.
wpis przeniesiony 3.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
Czekałam na tę książkę kilka miesięcy. Było warto. Wrażliwością pisany reportaż... Nieoczywistość oczywistości zachodniego świata białego człowieka odkrywana do bólu, do odrobiny wstydu za zjawiska białej ślepoty i białej, chorej pewności, która nigdy się nie waha.
Warto przeczytać, by podjąć wyzwanie — zawahać się w chwili, gdy oczywistość rzuci nam się do gardła.
Wszystko, co chce się powiedzieć o tych ludziach, zamyka się w ich kroku. Ani to spacer, ani włóczęgostwo. Oni po prostu nie znają pośpiechu. Gdziekolwiek by ich spotkać, zawsze poruszają się wolniej aniżeli otaczający ich świat. Mają w ruchu namysł, który można wziąć za beztroskę. Jeden krok wcale nie implikuje następnego. Po kroku może nastąpić kolejny. Ale nie musi. Patrzą przed siebie i milczą. Takich scen zaobserwować można setki, takich powolnych ruchów z czasem się nie dostrzega, bo stają się tak oczywistym elementem ich istnienia, jak brudne ciuchy, smród, twarze opuchnięte od alkoholu.
*
(…)w ich kręgu kulturowym milczenie jest elementem rozmowy. To, że milczy, nie znaczy, że nie wie. On po prostu milczy, bo zbiera się w sobie do odpowiedzi. A my parosekundową ciszę uznajemy za objaw niewiedzy. I wiesz, co jeszcze? Przyciśnięci zawsze odpowiadają »tak«. Bo zwykle nie rozumieją, co się do nich mówi, znają słabo angielski. Boją się do tego przyznać. Dlatego mówienie »tak« uważają za bezpieczniejsze. A poza tym, istnieje wykształcone przez lata przekonanie, że białemu nie mówi się »nie«.
*
Dla Aborygenów Nicość była jedynym światem. Kiedyś wyglądała ona zresztą inaczej, kontynent zmieniał się, wnętrze coraz bardziej pustynniało. Zasiedlili tę ziemię i objęli w posiadanie pięćdziesiąt, a może i sześćdziesiąt tysięcy lat temu. Kruche istoty przytłoczone potęgą natury wydeptały w jej trawach ścieżki, którymi mogły się poruszać bez uszczerbku na zdrowiu. Bezbrzeżne obszary suchego buszu i rozpalone słońce nie były zjawiskami, którymi można zawładnąć, dlatego w ich znaczeniu słowa „posiadać” nie mieścił się atrybut władzy. Posiadać znaczyło dla nich rozumieć, rozumieć znaczyło przeżyć. Jeśli pozna się sposób na przetrwanie, oznacza to, że żywioł został oswojony. Jak pies.
Mateusz Marczewski, Niewidzialni
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012. (wyróżnienie własne)
wpis przeniesiony 3.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
Kto przestaje rosnąć – umiera.
Jak wiele znaczeń miał na myśli Antoine de Saint-Exupéry, gdy notował te słowa? Czy chciał tylko powiedzieć, że w dniu, w którym nasz fizyczny rozwój dobiega końca, rozpoczynamy smutny pochód ku śmierci? A może miał również na myśli, że gdy odpuścimy, przestaniemy się rozwijać, osiądziemy na laurach, zapoczątkujemy cichą i niewidoczną śmierć naszego najgłębszego Jestestwa, zanim wydamy ostatnie tchnienie — w efekcie czego, nie staniemy się ludźmi, którymi mogliśmy być? A może chciał dotknąć cienkiej granicy pomiędzy byciem dzieckiem, którego niezbywalnym prawem jest brać, a byciem dorosłym, który odpowiedzialnie daje i rozdaje siebie?
Kłopot polega jednak na tym, że granica między byciem dzieckiem a byciem dorosłym w zachodnim świecie już dawno przestała być cienka. W wielu wypadkach może być wyrażona dziesiątkami lat lub trwać całe życie.
Jak myślicie kim się staję, gdy rozżalona stwierdzam co następuje. Skoro jestem w 5% najlepiej wykształconych ludzi w tym kraju, to należy mi się taka pensja, bym mogła kupować co miesiąc minimum dwadzieścia książek! Należy mi się! Wy jako społeczeństwo wspierajcie mnie, bo mam Dar w postaci dobrze pofałdowanego mózgu. Kim jestem, gdy to mówię, gdy to piszę? Pomimo wieku, pomimo społecznej pozycji, pomimo składanych rokrocznie PIT-ów, gdy wyrażam powyższą kwestię jestem tylko i wyłącznie... dzieckiem!
Dar czy Przywilej to z jednej strony fajna rzecz, którą cudnie jest „mieć”, ale — o czym często zapominają obdarowani — łączy się nierozerwalnie z zobowiązaniem, że wykorzystywać go będziemy nie tylko dla własnych korzyści, ale dla dobra ludzi, którzy są wokół nas. Dopiero wtedy stajemy się Dorośli.
Jeśli ktoś w swych dziecięcych groźbach straszyć chce swoim wyjazdem za granicę, bo mu w tym kraju zbyt biednie, mówię: jedź! Mam świadomość, że za granicą mogłabym co miesiąc kupować i po sto książek, ale zostaję. Bo na pewno jest jakiś powód, dla którego urodziłam się w Polsce. Chcę być Dorosła. Chcę być odpowiedzialna. Jestem już w wieku, gdy daję, a nie żądam. Daję i sprawia mi to nieopisaną przyjemność. Pozostaje prawdą, że nie mogę sobie pozwolić na dwadzieścia książek miesięcznie, ale nie czyni mnie to osobą nieszczęśliwą. Każdego dnia dokonuję wyboru... już jako dorosły człowiek i ... rosnę!
wpis przeniesiony 3.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
Intensywny był wczoraj dzień. Sadownik pobiegł studiować. Ja galopikiem do nowiusieńkich, świeżutkich studentów. W przerwie zajęć odczytałam esemesika:
Pies wyprowadzony i nakarmiony... śladów zbrodni nie sprzątałem, zobaczysz sama :) :*
Jaka zbrodnia? — zaniepokoiła się Kudłata Mama we mnie — przecież nigdy strat nie było. Uspokoiłam ją odrobiną wnioskowania: skoro ślady zostały i czekają na moją osobę, to nie było to przestępstwo zagrażające życiu czy zdrowiu psa — nie może to być historia z tragiczną puentą u weterynarza. Gdy wróciłam do domu zanosiłam się od śmiechu jednocześnie próbując nieudolnie ukryć dumę z faktu, że Piesa twórczo wykorzystała „naumianą” komendę.
Otóż, Heniutka ma w repertuarze hospicyjną komendę „powiedz dzień dobry”, po której przednie łapy stawia na brzegu łóżka. Pod naszą nieobecność Kudłata Dziewczyneczka sama sobie wydała komendę i... zdjęła z blatu kuchennego... ¾ kostki masła. Dowody przestępstwa nie pozwalały udawać, że masło skończyło się w tradycyjny sposób. Pomaślane pazłotko, metodycznie zamienione w strzępy, leżało w saloonie wskazując na świetnie spędzony kudłaty czas. ¾, zapytałam? Sadownik nie tylko był pewien, On wiedział, że ¾, bo rano świeżutką kostkę z lodówki wyjmował.
wpis przeniesiony 3.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
Kilka lat temu. Kampania policzenia wartości pracy kobiety domowej. Prasuje, gotuje, gile spod nosa wyciera. Wyliczono. Tyle się należy. Oburzałam się, bo ludzie chodzący do pracy też prasują, gotują a niektórzy nawet gile wycierają. Pytałam, dlaczego im się nie należy?
Rok temu. Dyskusja wróciła. Uciekałam się do analogii. No wiesz, to jest tak: przyjemność posiadania psa biorę na siebie, a za karmę niech płaci państwo.
Wczoraj. Używana przez Wózkowe siła wróciła na tapetę. Z Akuszerem wyssaliśmy świadomość ze szpiku składowych tego zjawiska a zwłaszcza waszych komentarzy do niego. Wieczorem, po Jungowsku, czyli synchronicznie, o Wózkowe zapytał mnie Brr przy kawie, bo czasem dyskutujemy o niektórych wpisach z pewnym opóźnieniem.
Dziś. Tak pięknie świeciło słońce, gdy wracałam do domu. Myśl do głowy mi wpadła. Nie oburzam się już. Nie dziwuję się brakiem logiki i argumentami, których rolą jest straszenie, grożenie lub poniewieranie interlokutora, co „Matek Polek” na swym garbie nieść nie chce. Wychodzę z tego błędnego koła dokonując następującej definicji:
Życie nie jest prawem. Życie jest przywilejem!■
Nie ma więc sensu krzyczeć, że mi się należy, że mam prawo, że powinno być tak czy siak, że inni powinni to cenić... Życie jest przywilejem... gdy wypowiadam te słowa zmieniam perspektywę. Staję się jeszcze bardziej obdarowana bogactwem. Nic nie jest już oczywiste. Odzyskuję dziecięce zadziwienie światem. Człowieczeństwo we mnie pulsuje. Bezkresnymi możliwościami poruszone zostają pytania: co jest dla mnie istotne? czym chcę się zająć? co ja chcę cenić? co jest dla mnie w moim życiu najważniejsze? co chcę dać światu, zamiast mu mówić, jaki ma być?
______________________ ■ Uśmiechnęłam się na samą myśl, jak wyglądałby efekt eksperymentu myślowego: gdyby ludzie nie traktowali swojego macierzyństwa czy ojcostwa jako prawa, które należy im się jak psu micha, ale potraktowali je jako przywilej? Świat byłby z pewnością inny. Dlaczego myślę, że lepszy dla każdego, i małego, i dużego człowieka?
wpis przeniesiony 3.03.2019. (oryginał bez twardych spacji)
Nowy rok zaczęłam wczoraj. Nowe twarze młodych ludzi. Na nich świeże, nieśmiało kiełkujące marzenia. Cudownie będzie patrzeć jak Ci ludzie i ich marzenia będą rosnąć i stawać się. Zalążki tego, kim mogą się stać. Napawałam się nimi, gdy myśleli, że na nich nie patrzę. Jestem w fantastycznym momencie swego życia. Tak jak Oni. Mam ogromny przywilej towarzyszenia ludziom, gdy rosną wewnętrznie.
*
Prywatna inauguracja roku akademickiego była nietypowa. Poszliśmy z Sadownikiem na warsztat Festiwal POP-Kreacji, który prowadziła Gepardzica. Było cudnie. Gepardzica jest Mistrzynią robienia nastroju do pracy. Praca była zaskakująca, a sam warsztat dla nas trwał długo po tym, gdy formalnie się skończył. Zamiast zapakować się w autobus i być szybciutko w Przytulisku, wbić się w stare tory, kupiliśmy kawę na wynos, przeszliśmy cały Nowy Świat, Przedmieścia Krakowskie, Plac Zamkowy, Rynek Starego Miasta ciesząc się jak dzieci. Postanowiliśmy robić tak częściej. A gdy tylko wróciliśmy zapragnęłam jeszcze raz złapać nastrój początku, poczuć go w sobie. Odpaliłam kompa i poleciałam:
Lionel Hun, Hope.
Dziś oglądałam to już kilkanaście razy. Do listy ratunkowej zaraz dodam, by było zawsze pod ręką. Mam szczęście, że wokół mnie cudowni, inspirujący Ludzie. Wdzięczność i zachwyt wypełnia mnie dziś całą. Padam z nadmiaru wrażeń.