wpis przeniesiony 2.04.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Dziś. Dokładnie jedenaście lat później. Sobota — wtedy i dziś. Wtedy Murakami pisał. Dziś — gdy moje doświadczanie życia przegląda się w jego słowach — ja odnotowuję, że trafia w punkt.
Przy wodospadzie. Pokój obok tego, który gościł nas dziewięć lat temu — bez bloga bardzo trudno było się ich doliczyć. W tym samym miejscu my, choć nie tacy sami. No i z Heniutką! Na tarasie tuż obok, dziewięć lat temu czytałam pierwszą w swym życiu książkę Murakami'ego — pamiętam od kogo ją dostałam, pamiętam okładkę. Kto by wtedy pomyślał, że dziś? Ja, my, tu? Tak. Szczęśliwsi.
Ale w rzeczywistości nie wszystko idzie tak gładko. W pewnym momencie życia, gdy naprawdę są nam potrzebne proste rozwiązania, osobą pukającą do drzwi bywa najczęściej posłaniec ze złymi wiadomościami. Nie zawsze się tak dzieje, ale z mojego doświadczenia wynika, że złowieszcze doniesienia są znacznie częstsze od innych. Posłaniec dotyka daszka czapki i widać, że jest mu przykro, ale to w żaden sposób nie zmienia treści wiadomości. To nie sprawka posłańca. Nie ma co go obwiniać, nie ma co chwytać go za kołnierz i mocno nim potrząsać. Posłaniec wykonuje sumiennie pracę zleconą mu przez szefa. A szef? Szefem, a raczej szefową jest nikt inny, jak tylko nasza dobra znajoma Rzeczywistość.
*
Chodzi mi o to, że nie zacząłem biegać dlatego, że ktoś mnie poprosił, żebym został biegaczem. Podobnie jest z pisarstwem […]. Pewnego dnia, ni stąd, ni zowąd, zachciało mi się napisać książkę. A innego dnia, ni stąd, ni zowąd, zacząłem biegać — tylko dlatego, że chciałem. Zawsze robiłem w życiu to, na co miałem ochotę. Ludzie mogą mnie zatrzymywać, przekonywać, że popełniam błąd, ale ja się nie zmienię.
Haruki Murakami, O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu,
przeł. Jędrzej Polak, Muza, Warszawa 2010.
(wyróżnienie własne)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz