sobota, października 14, 2017

(2600+1). Przed południem (II)

 wpis przeniesiony 3.04.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

kawał drogi za mną — uśmiechnęłam się przy wejściu.
nie obyło się bez wzruszeń.

jedną gumę rehabilitacyjną już zabiłam. przyszedł czas na wymianę rehabilitacyjnego uniformu. nie śpieszyło mi się, całe regały sportowych rzeczy hipnotyzowały mnie — ile możliwości ruchu, jaki potencjał za tymi rzeczami się kryje! śniłam na jawie. życie jest po prostu wspaniałe. ¡el reksio!


Tengo treinta y ocho reksios:

2600. Przed południem (I)

(2597+2). O nadziei w książce o beznadziei

A jeśli spadnę? — A jeśli polecisz?

Anna Wiatr, Betrojerinki. Reportaże i pracy opiekuńczej i (bez)nadziei,
Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2017.

piątek, października 13, 2017

2598.

słabość mam od lat. tutu, i tam.
nie powstrzymała mnie myśl, że mogę spóźnić się do pracy.
musiałam ślad po listkach mieć, ślad po wiośnie i lecie.

(2568+29). To w ogóle nie jest kraj dla ludzi

 wpis przeniesiony 3.04.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Tytuł tego wpisu to parafraza tytułu innej ważnej książki i traktuje o konsekwencjach pewnego szalonego myślenia.

Nie mogłam uwierzyć, gdy wczoraj z drugiej ręki dowiedziałam się, że jakaś osłanka raczyła publicznie powiedzieć: niech jadą! Naprawdę? Nie stać nas na wiele w zakresie medycyny, ale stać na bycie uniwersytetem, który kształci lekarzy dla bogatych krajów? Niechby może ktoś osłance łopatologicznie wytłumaczył, że nie można politycznie namaścić kumpla na lekarza, nie da się nawet w pięć lat „wyprodukować” lekarza czy specjalisty, choćby nie wiem jak rządzący nalegali. Popieram strajk lekarzy.

Nie. Nie mam w rodzinie ani jednego lekarza. Moje kopytko do dnia dzisiejszego kosztowało mnie ponad trzydzieści pięć tysięcy złotych i będę je spłacać dłuższy niż krótszy czas. A to była tylko noga! A&nbps;ja należę do 2% najlepiej wykształconych ludzi w tym kraju. Popieram strajk lekarzy.

Bo jak nie popierać, jeśli przeczytało się Małych bogów ze zrozumieniem i szokiem poznawczym, że niewolnictwo w tym kraju kwitnie. Bo jak nie popierać po przeczytaniu tej książki. Nie miałam pojęcia o „rynku” opiekuńczym. Dopiero podczas czytania tej książki przypomniało mi się i to, i tamto — są wokół mnie ludzie, którzy wyjeżdżają, bo nie mają innego wyjścia i niech mi nikt nie mówi, że to był wyłącznie ich wybór. Nóż w kieszeni się otwiera, że żyjemy w kraju, w którym człowiek jest zbędnym balastem dla świetlanych prognoz obniżania kosztów. Również dlatego popieram strajk lekarzy nie tylko dziś, czyli w Dniu Solidarności z Nimi.

[…] przychodzi na myśli anegdota z 1807 roku. Wtedy to bowiem Wielka Brytania zabroniła handlu niewolnikami. Oburzeni tym faktem byli nie tylko biali handlarze, ale także liderzy afrykańskich plemion, którzy sprzedawali swoich pobratymców w niewolę, czerpiąc z tego znikome korzyści materialne. Niektórzy liderzy tych plemion wysłali list co króla angielskiego, skarżąc się na dyskryminację i niesprawiedliwe traktowanie, ponieważ oni i ich plemiona korzystali finansowo z handlu niewolnikami. Czy nie jest tak, że polscy pracodawcy delegujący pracowników wysyłający list do Komisji Europejskiej, narzekając na ich niesprawiedliwe traktowanie i pomijając eksploatację ekonomiczną polskich pracowników, nie zachowują się czasami podobnie?

*

     — „Starych i chorych nie potrzebujemy”, stwierdza szef sklepu obuwniczego, w którym pracuję — opowiada Joanna. — Wracam z miesięcznego zwolnienia. Byłam w szpitalu; zapalenie woreczka żółciowego. Mam trzydzieści jeden lat.

*

Chcę żyć w Polsce, ale właśnie żyć, a nie wegetować.

*

Moim zdaniem wbrew temu, co twierdzą w agencjach, przestrzeganie prawa wszystkim wyszłoby na dobre i właściwie tylko na tym mi zależy. Opiekunki, pracując na zleceniach, nie mają prawa do urlopu, nie mogą zachorować, nie odkładają na emeryturę, nie mają przyszłości. Tu chodzi o nasze życie i o miliardy, które obecnie traci i państwo polskie, i niemieckie. Nie przekonuje mnie to, że praca w Niemczech i tak oznacza poprawę ich sytuacji, bo w Polsce nie miałyby żadnej pracy albo taką za 1,2 tys. złotych.

*

Jak pracodawcą, według niektórych agencji, może być osoba z demencją? To, co mówi, mogło mieć sens, ale pięć lat temu, tymczasem powinnam wykonywać jej polecenia. Jak o opiece nad pacjentem w ciężkim stanie może decydować syn czy córka, która nie chce przyjąć do wiadomości, że nie będzie lepiej? No i jak mam aktywizować worek kartofli? Chyba tylko na frytki.

*

Najgorsze jest to, że trafiamy z polskiego gówna, w którym taplamy się latami, w gówno niemieckie, które też nie trwa krótko. Najpierw przerabiamy niskie płace, z którymi nie wiadomo co zrobić, mężów debilów, depresje, później musimy upominać się o trzy posiłki dziennie, pokoje, w których są drzwi (bo przecież sen to luksus, który służbie się nie należy; służba ma czuwać), i znosić skurwysyńskie agencje, okradające nas co miesiąc.

*

Nie wyobrażam już sobie życia w Polsce za polskie pensje. Dla Niemców to jest nie do ogarnięcia, że pracując, nie można się utrzymać. Może zaczęliby cokolwiek rozumieć, gdyby na jakiś czas przenieśli się za Odrę i musieli przeżyć za 1,3 tys. złotych miesięcznie. Nie rozumieją też, jak to możliwe, że nie znalazłam pracy w Polsce:
     — Ewa, księgowa z takim doświadczeniem jak ty nie miałaby tu większych problemów ze znalezieniem zajęcia.
     Czasem zastanawiam się, czy im mówić, czy nie mówić, że Polka po czterdziestce nie nadaje się już do niczego. Znów by nie zrozumieli.

*

Zastanawiam się też nad tym, jak to jest: niby wszystko jest legalne, a wszystko nie tak. Co to za zlecenie: trzymiesięczna praca przez dwadzieścia cztery godziny na dobę?

*

Powinniśmy zastanowić się nad niewolniczą pracą w kraju. Państwo zapomniało o domach opieki i ludziach w nich pracujących. […] Po trzydziestu dwóch latach pracy zarabiam 1,7 tys. złotych. W zamian za niewolniczą pracę czeka mnie brak zrozumienia ze strony społeczeństwa i krytyka rodzin chorych, które są niezadowolone z opieki nad swoimi bliskimi, a same nawet ich nie uczeszą, bo nie wiedzą, jak to zrobić, ponieważ — jak mówią — nie mają ukończonej szkoły pielęgniarskiej.

*

Niestety, ten kraj schodzi na psy. Żeby godnie żyć, trzeba wyjechać, zresztą miliony Polaków to zrobiły. To wręcz niepojęte, że od 1989 roku nie było mądrych osób w kolejnych rządach, które by pomyślały o całym społeczeństwie, a nie tylko o sobie.

Anna Wiatr, Betrojerinki. Reportaże i pracy opiekuńczej i (bez)nadziei,
Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2017.
(wyróżnienie własne)

*

czwartek, października 12, 2017

2596. Między

Między zajęciami przechowywałam się u Antenki. Przyszedł pewien profesor, wręczył Antence kwit i ustalili, że dobrze by było, gdyby profesor ów dokument podpisał. Antenka zapytała:
     — Ma pan profesor długopis?
     — Nie, przyszedłem do pani bezbronny.

Jabłoń, widząc bezbronność bezbronnego, ryknęła śmiechem.

środa, października 11, 2017

2595. Koń to taki duży pies

 wpis przeniesiony 3.04.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Nie pamiętam, jak dotarła do mnie informacja o tej książce. Zaznaczyłam do upolowania. Czytałam coś zupełnie innego, gdy okazało się, że „teraz”, czyli w ostatnią niedzielę upolowałam: klik, klik i historia znalazła się na kundlu.

Pamiętam doskonale, że przedwczoraj pomogła mi nie przywalić słownie kobietom, które udawały, że ciężko i sensownie pracują. Konie Susan przenosiły mnie w inny świat. Dzisiaj rano kończyłam, rycząc okrutnie. Dobra, niełatwa lektura — oczyszcza jesienny nos i uczy cieszyć się tym, co jest; uczy od zaraz. Kot, pies, koń… zwierzęta mają niebywałą moc uczłowieczania ludzi!

Czekałam na właściwy moment. Nie miałam pojęcia, jak ten właściwy moment wygląda, ale i tak na niego czekałam.

*

Tym, co mnie do niej przyciągnęło, byłą jej zdolność do emocjonalnego zaangażowania. Uświadomiła mi, co mogłoby mnie czekać, gdybym posiadła jej umiejętność… czego? Przebaczania? Zapomnienia? Życia chwilą? Cóż takiego sprawiło, że zwierzę, które tyle przeszło, potrafiło na nowo — z braku lepszego słowa — kochać?

*

Zjawisko, które zapiera dech w piersiach — upływ czasu.

*

Mnie zabrakło głosu. Miałam tylko milczenie pełne lęku.

*

Życie jest krótkie — rób to, co istotne. […] Lay Me Down była moją muzą, inspiracją, by szukać sensu w stracie, pogodzić się z nią, odnaleźć w niej piękno. Albo przynajmniej ujrzeć jej prawdę.

*

Konfrontacja ze śmiercią oznaczała codzienne wstawanie, kiedy jeszcze jest ciemno i zimno, i chodzenie do stajni, by wypełniać tam dotychczasowe obowiązki. Chodzenie do pracy, powroty do domu i ponowne wizyty w stajni, by zrobić to, co należało zrobić przed nocą. Trzymanie się ustalonego porządku. Czy tylko ja na całym świecie nie wiedziałam, że konfrontacja ze śmiercią oznacza konfrontację z życiem? Były jednym i tym samym.

*

     — Nie byłoby błędem, gdybyś zrobiła to teraz, i nie byłoby błędem, gdybyś się wstrzymała — stwierdziła.

*

     — Chcesz się rozejrzeć?

*

[…] to, że ktoś mnie chce, nie wystarcza.

*

[…] oczekiwałam jednego konkretnego słowa. Jedynego słowa w całym lekarskim żargonie, które potrafiłam zrozumieć i które przekazałoby mi dokładnie to, co nas czekało. Nie w sensie medycznym. Szłyśmy do góry czy spadałyśmy? Było z tego jakieś wyjście czy nie?

Susan Richards, Koń, który mnie wybrał.
Jak znękana klacz uleczyła sponiewierane serce
,
przeł. Monika Orłowska, Replika, Zakrzewo 2017.
(wyróżnienie własne)

*


Lay Me Down

(tamże)

*

Franz Marc, Red and Blue Horses, 1912.
(Malarz wyjęty z tej książki)

(2593+1). Poniedziałkowy flirt

Przyciągnęły moją uwagę zmiany faktury i kolory. Zawiesiłam wzrok. Zatrzymałam się. Jeszcze dziś to zdjęcie robi mi coś w środku.

poniedziałek, października 09, 2017

2593. Ćwiczenia praktyczne z fikcji i frustracji

 wpis przeniesiony 3.04.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Badania okresowe. Pełne wyparcie.
Pani OdKadr niezmiennie słyszy: ale ja byłam dwa lata temu! Zawsze prosi, bym poczekała i zawsze się okazuje, że nie dwa lata temu i trzeba…

Badania okresowe. To fikcja i frustracja.
Dziś dodatkowy wkurw, że praca głosem, nigdy wcześniej tego nie było. Praca głosem czyli laryngolog — nie zajrzała mi nawet do gardła. Profesjonalnie świeciła sobie czołowym medycznym światełkiem na papiery. Zmarnowała mi ponad godzinę na czekanie i jeszcze minutę na słuchanie, jak skrobie po papierze. Wisienka na torcie, czyli medycyna pracy. Zawsze mam ochotę zapytać, czy taka robota pani nie frustruje? Mnie by zabił ten bezsens.

Wyszłam stamtąd chora na bezsilność i zeżarty przez niezdrowy system czas z bonusem w postaci rozpieprzonego dnia. Leczyłam się bardzo gorącą — poproszę najbardziej gorącą, jak tylko się da — deserową czekoladą z chilli. I choć byłam w tym miejscu trzeci raz, pierwszy raz zobaczyłam piękną żarówkę. Dopiero przy odcedzaniu zdjęć (zrobiłam też z gładkim tłem) zachwyciłam się jedną pionową i dwiema ukośnymi liniami.

A potem był wspaniały rehab, gdzie Oj Tè wypowiedział zaklęcie Jakuszyce, ale cicho sza!, cdn.

2592. LGBTQ+H

 wpis przeniesiony 3.04.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Bliźniacza Liczba & Jabłoń:
(wczoraj wieczorem odbierały zarezerwowane bilety)

Pan Kinowisełkowy:
Botoks czy …mężczyźni?

Jabłoń:
Fantastyczna kobieta.

*

Nie zrelaksujesz się na tym filmie. To nie jest kino rodzinne. Ten obraz jest nieoczywisty od pierwszej sceny, a i ostatnia scena nie kończy pojawiających się wielkich pytań, których być może nigdy nie formułowaliśmy, żyjąc w oczywistym heteryckim świecie; pytań, na które nie znamy odpowiedzi.

Czy heterycka nienawiść i agresja, których źródła mnie fascynują, rodzą się ze spotkania z nieoczywistością, która stawia przed nami głębokie egzystencjalne pytania, a może z oczywistych wyborów Osób LGBT; wyborów, które pytają o sens naszych? Bo może poszliśmy tu i ówdzie na społeczną łatwiznę? Nienawiść, moralna wyższość są łatwiejszą opcją do wyboru.

Pozostałam z prostymi plecami, które są jedną z odpowiedzi na pytania: czy celebrujesz swoje ciało? czy umiesz się nim zachwycać, cieszyć się i je świętować? kim, dzięki niemu, jesteś? kim możesz być?

Pozostałam z konkluzją:

każda miłość jest drogowskazem.

Fantastyczna kobieta, reż. Sebastián Lelio, 2017.

niedziela, października 08, 2017

2591. Perli się nam (II)

// po-superwizyjna perełka:
czułe i delikatne utrzymuje ciężar,
trzeba tylko w to uwierzyć.

JiM

2590. Mi familia

 wpis przeniesiony 3.04.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Marzenie długo i wielkie miałam, by któregoś dnia na tym blogu pojawił się Pan Dogiño, który „podarował” mi Bliźniaczą Liczbę.

Gdy wczoraj u Bliźniaczej Liczby autoryzowałam przycięcie zupełnie innego zdjęcia, okazało się, że ma Ona również te dwa — kupiłam na pniu!

Faraday i Zalo w obiektywie Vía.
Vía, Zalo, Faraday i Bliźniacza Liczba po drugiej stronie aparatu.
I ja — tu — w zachwycie.

(fot. Vía)

*

Los muchachos

(fot. Bliźniacza Liczba)

piątek, października 06, 2017

(1223+1364). U Orzeszka i Białego Kruka (XXI)

Biały Kruk:
(przysłał wczoraj późnym wieczorem zdjątko
z następującym tytułem w mejlu
)
Do kolekcji.

*

Jabłoń:
(dziś rano przy kawie kombinuje, jak przyciąć,
co z prywatnością Pary
)
Pieprzony hydrant!

Sadownik:
Jak ty mówisz!

Jabłoń:
No tylko popatrz!
Nauczyłeś mnie, to masz:
szlag mnie trafia na ten znak!

Sadownik:
(uśmiecha się znacząco, ale i z profesorską dumą)
Jak ty szybko uczysz się złych rzeczy!

*

Ta sama Para kilkadziesiąt lat później, z Nadzieją na ciut więcej.
Orzeszek, Biały Kruk i Miętus.

czwartek, października 05, 2017

2586. Panie Bukowski, jest po mnie!

 wpis przeniesiony 3.04.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Poznałam faceta w łazience, przyparta do muru potrzebami fizjologicznymi. Wróć!

Spotykam twórczość tego faceta w łazience gniazdka Gepardzicy i Smoku, bo przestrzeń ta ma klimat — zawsze jest w niej coś do poczytania. Bukowskiego spotkałam tam w kilku odsłonach. Przy każdej kolejnej coraz bardziej na serio rozważałam, że przyjdzie na Autora w końcu czas i miejsce w moim życiu. Przyjdzie czas nie dlatego, że Bukowski, że Charles, o nie! Przyjdzie, dlatego że, jeśli chodzi o Bukowskiego, Duet Gniazdkowy jest dla mnie Autorytetem — Oni nie czytają byle czego!

Od tygodnia ta książka donosi mi, że istnieje i pyta, czy już czas? Wczoraj wieczorem powiedziałam: tak! No i nie poszłam spać, nim nie skończyłam. Kudłate perełki są!

mieszkam z jedną panią i czterema kotami
w niektóre dni wszyscy żyjemy
w zgodzie.

w inne źle mi się układa
z jednym
z kotów.

w jeszcze inne źle mi się układa
z dwoma
kotami.

a nieraz i
z trzema.

w niektóre dni źle mi się układa z
wszystkimi czterema
kotami

i z tą
panią:

dziesięcioro oczu patrzy na mnie
jak na psa
.

*

zrzędzą, ale nigdy się nie
martwią
.
chodzą z zaskakującym dostojeństwem.

*

nie lubię miłości jako rozkazu, poszukiwania. ona musi przyjść do ciebie jak głodny kot pod drzwi.

*

do największych kocich zalet należy to,
że kiedy jest ci źle, bardzo źle,
wystarczy spojrzeć na kota wyluzowanego
jak to kot,
jest to lekcja stawiania czoła
przeciwnościom
, a jeżeli
możesz spojrzeć na 5 kotów, to masz 5
razy lepiej
.

*

Macie kota? Albo koty? Rany, jak one śpią! Potrafią przespać 20 godzin na dobę i wyglądają pięknie. Wiedzą, że nie ma czym się podniecać. Obchodzi je tylko następny posiłek.

*

tych dwoje
u moich stóp
wie więcej,
jest
bardziej
,
okruchy chwil wybuchają
większe,
a pomyślnej przeszłości
nigdy nie da się
zabić.

*

pamiętaj że
gdzieś
jakiś
kot
dostraja się do
własnej przestrzeni
z rozkoszną
cudowną
swobodą
.

*

ten kot był czyjś
miał obrożę przeciw pchłom.
mniej jasna sprawa z
kobietą
.

*

Fabryki, więzienia, pijane dni i noce, szpitale osłabiły mnie i wytrzęsły jak mysz w zębach kumatego kota: życia.

*

żaden z nas nie rozumie
katedr ani
mężczyzny za oknem
który podlewa swój
trawnik

gdybym był tak bardzo mężczyzną
jak on jest kotem —
gdyby istnieli tacy mężczyźni
świat mógłby się
zacząć
.

wskakuje na kanapę
i kroczy przez
portyki mojego
podziwu
.

*

Arabowie podziwiają kota, a kobietami i psami gardzą, bo one okazują uczucia, co zdaniem niektórych jest dowodem słabości. […] wróćmy do tego przeklętego kota. Kot jest wyłącznie SOBĄ. To dlatego nie odpuści nieszczęsnemu ptakowi, jak go już dopadnie. Reprezentuje potężne siły ŻYCIA, które nie odpuszczają. Kot to piękny czort. To słowo jest tu w sam raz na miejscu, nawet przez duże C. Niektóre psy i kobiety można namawiać, żeby odpuściły, i w końcu odpuszczą. A kot ni cholery.

Charles Bukowski, O kotach, przeł. Michał Kłobukowski,
Oficyna Literacka Noir sur Blanc, Warszawa 2017.
(wyróżnienie własne)

*

(tamże)

środa, października 04, 2017

(2066+517+2). Figa w #czarnyWtorek

I przypomniała mi się psia pogoda.
Wczoraj było bardzo mokro.

(fot. Georginia, fragment)

2584. Trzy czasookruchy

 wpis przeniesiony 3.04.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Rok temu z hakiem trafiliśmy z Sadownikiem tam po raz pierwszy. Magiczne miejsce i znana mi kreska. Wtedy po powrocie do ula, szukałam książki, z której tę kreskę znam. Nie znalazłam.

W tym roku kilka razy z Georginią oddawałyśmy się tam smakom i rozmowie. Wtedy zrobiłam to zdjęcie, ale nie zrobiłam z nim nic do dziś.

Wczoraj w przerwie między zajęciami — fantastyczni młodzi Ludzie mi się dostali — weszłam do biblioteki przywitać się z Antenką. I? I oniemiałam. Na stosiku książek podarowanych bibliotece przez pewnego profesora zobaczyłam… tę książkę! Tę, którą w ramach kapitału kulturowego poznałam w rodzinnym domu. Tę, którą zabrałam w swoje dorosłe życie. Tę, która opuściła ul w nieznany mi sposób. Właśnie tę książkę pożyczyłam wczoraj i „przeczytałam” dziś przy porannej kawie dwa razy.

*

[Peynet] Na pytanie od jak dawna sam jest żonaty, odpowiada: „od zawsze”. [ze wstępu T. Polanowskiego]

Raymond Peynet, Zakochani,
wybór i opracowanie: Tadeusz Polanowski,
Wydawnictwo Artystyczno-Graficzne RSW „Prasa”, Warszawa 1958.

poniedziałek, października 02, 2017

(2580+2). Literki na czarną godzinę

 wpis przeniesiony 3.04.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Kaprysik czytała i mignęła mi ta informacja. Weszłam na Jej blog, by przeczytać Jej wrażenia, a potem co czyta. Tak napatoczyłam się na minirecenzję książki, którą zapragnęło przeczytać kopytko, gdy tylko przeczytałam słowa: [Autor] opowiada, jak płakał ze szczęścia 20 km przed metą, jak pięknie wyglądały gwiazdy na niebie. Więcej nie trzeba mi było, by klik, klik i czytałam, i skrzydła mi rosły, a kopytko było w zachwycie, że taaaaka książka przykuła jego uwagę.

[…] kiedy wali nam się cały świat, zazwyczaj nie ma już nic, co można zrobić. Wtedy zostaje nam już tylko jedno wyjście: dać z siebie to, co najlepsze i czekać, aż intuicja poprowadzi nas dobrą ścieżką.

*

Jak mawiał mój dobry przyjaciel, zwycięstwa uczą nas niewiele; natomiast kiedy nic się nie układa, kiedy pojawiają się trudne sytuacje, z których trudno jest wybrnąć, kiedy próbowałeś podnieść się sto razy i sto razy na nowo upadałeś, a za sto pierwszym udało ci się znaleźć rozwiązanie, wtedy właśnie znajdujesz coś pozytywnego, wtedy dojrzewasz i poznajesz siebie.

*

Dopóki nie wrócisz ze szczytu, nie możesz przygotować się na nową wspinaczkę.

*

[…] najsilniejszy jest nie ten, kto przybywa na metę jako pierwszy, lecz ten, kto czerpie największą radość z tego, co robi.

*

[…] zwycięstwa są tam, gdzie człowiek chce je widzieć.

*

[…] znaleźć to, za czym podążam, albo to, co podąża za mną.

*

Obuwie wiele o nas mówi: czy lubimy chodzić, czuć się wygodnie, czy wolimy czuć się wysocy, czy wolimy miasto, czy przyrodę

*

Wygrana oznacza zmianę snu w rzeczywistość.

*

Nadchodzi w życiu taki dzień, kiedy musisz zdecydować, do którego pociągu chcesz wsiąść, a kiedy już w nim jesteś, nie możesz myśleć, co by się stało, gdybyś wsiadł do innego. Trzeba czerpać radość i maksymalnie wykorzystywać wszystko, co oferuje nam dany pociąg. Nie możemy poznać tego, co skrywają pozostałe, chociaż wiele razy obudzimy się w nocy, bo śniło się nam, że są lepsze. W rzeczywistości perfekcja istnieje tylko w nas samych, w tym, co sami uważamy za perfekcyjne. Wszystkie ścieżki powiodą nas w różne miejsca, ale to nasze kroki pozwolą nam znaleźć szczęście.

Kilian Jornet, Biec albo umrzeć,
przeł. Barbara Bardadyn, Sine Qua No, Kraków 2013.
(wyróżnienie własne)

(2580+1). Inspiracja, czyli trójka ludzi i ich historie

 wpis przeniesiony 3.04.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Że nie mogę, nie potrafię, nie umiem, nie dam rady?
Wolne żarty!

Te dwie historie dodały mi skrzydeł. Moje kopytko definitywnie obwołało tę książkę najlepszą kopytkową książką roku.

Western States to najbardziej znany i prestiżowy ultra-trail po drugiej stronie Atlantyku. […] Jest to jeden z długodystansowych wyścigów z najdłuższą historią. Kiedyś trasa ta służyła wyścigom koni, zwanym Tevis Cup, które odbywały się co roku. W 1974 jeździec Gordon Ainsleig, który w tamtym czasie liczył sobie dwadzieścia siedem lat, widząc, że jego koń dzień przed zawodami zranił się w nogę, postanowił, że jego podróż nie pójdzie na marne i uznał, że i tak weźmie udział w wyścigu, nawet bez konia. Organizatorzy, zdziwieni, ale przekonani, że to niemożliwe, by komuś udało się przebyć tę drogę pieszo, pozwolili mu wystartować. A on nie tylko ukończył wyścig, ale dotarł do mety rychło po pozostałych jeźdźcach, z czasem poniżej dwudziestu czterech godzin. Od tamtej pory na tym samym odcinku każdego roku odbywa się Westerne States 100, wyścig na dystansie stu mil, czyli stu sześćdziesięciu kilometrów, które trzeba pokonać, biegnąc.

*

Widzę jedynie to, co pragnę widzieć, co pozwala mi zapomnieć o bólu. Widzę zdjęcia Hoyta, Amerykanina, który chcąc sprawić, by jego syn — cierpiący na uraz rdzenia kręgowego, który sparaliżował mu nogi — mógł odczuwać silne emocje i cieszyć się tak jak inni, brał udział w wyścigach Ironman i ciągnął go za sobą w pontonie, jechał z nim na rowerze, a biegnąc pchał wózek inwalidzki.

Kilian Jornet, Biec albo umrzeć,
przeł. Barbara Bardadyn, Sine Qua No, Kraków 2013.

*

Rick & Dick Hoyt, źródło.

2580. Motto na drogę

 wpis przeniesiony 3.04.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Szukałam? Nie. Raczej przeczuwałam, że gdzieś są słowa, które mogą i będą chciały mi towarzyszyć w roku akademickim, który się zaczął. Znalazły mnie i czuję, że są najwłaściwsze na drogę, w którą ruszyłam.

[…] wyjątkowym […] stanie się ten, który będzie w stanie płynąć w wodach zawiłości i bałaganu, czyniąc łatwym to, co wydaje się trudne, widząc porządek w środku bałaganu. Jednostki kreatywne szukają nieporządku, żeby móc badać wszystkie zakątki wykraczające daleko poza granice świadomości, podążając za irracjonalnymi siłami.

Kilian Jornet, Biec albo umrzeć,
przeł. Barbara Bardadyn, Sine Qua No, Kraków 2013.

niedziela, października 01, 2017

(2526+53). Degustacja #9

 wpis przeniesiony 3.04.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

I oto 1 października 2006 roku […] — pisał Autor. I oto 1 października jedenaście lat później czytam te słowa ja. Wtedy i dziś niedziela. Czytam tę książkę już rok z hakiem, z rozmysłem, delektując się każdym zdaniem i akapitem.

Wczoraj, w ramach przygotowań, poszukiwałam tej książki. Tam, gdzie od roku leżała, nie ma. Tam, gdzie podejrzewałam, że może być, nie ma. Pod ziemię się zapadła, teleportowała do lepszych ludzi, po prostu jej nie ma. Włosów z głowy rwać nie miałam zamiaru. Ibuk jest? Jest. To nie ma problemu. Klik, klik, zmieniłam medium. Przeczytałam. Zamyśliłam się nad przewrotnością losu. Przepuściłam przez siebie.

A teraz czas, byśmy całym Stadem polecieli na spacer w pięknym jesiennym słońcu. Nim jutro ruszymy w rok akademicki, który przykręcił nam śrubkę i poprzeczkę znacząco podwyższył — kroi się wielka roczna przygoda.

Gdy, o ile dobrze pamiętam, doszedłem do dwudziestej siódmej niedoskonałości, zrobiło mi się niedobrze i zrezygnowałem. Oto, co wówczas pomyślałem: Jeśli tyle widocznych części mojego ciała odbiega od tego, co jest normą, kiedy zacznę roztrząsać inne swoje atrybuty – charakter, inteligencję, wytrzymałość i tym podobne – lista będzie nieskończenie długa.
     Bycie szesnastolatkiem to bardzo kłopotliwy stan. Człowiek zamartwia się drobiazgami i nie potrafi określić obiektywnie, gdzie się akurat znajduje; staje się biegły w dziwnych, bezsensownych rzemiosłach i popada w niewolę niewytłumaczalnych kompleksów. Dorastając, uczy się metodą prób i błędów dostać to, czego chce, i odrzucać to, co niepotrzebne. Gdy zaczyna się rozpoznawać własne wady i godzić z faktem niemal nieskończonej liczby niedoskonałości, najlepiej zająć się swoimi mocnymi stronami i nauczyć żyć z tym, co się ma
.

*

[…] niekiedy strata czasu jest jedynym dostępnym skrótem.

*

Nieważne, ile mam lat, póki żyję, zawsze będę odkrywał w sobie coś nowego.

*

[…] po drodze popełniłem wiele drobnych błędów. Ale robiłem, co mogłem, i czułem się z tym dobrze i przyjemnie.

*

[…] jakość tego, jak żyjemy, zależy nie od rzeczy stałych – jak wyniki, liczby czy rankingi – a kryje się i zawiera płynnie w samej czynności biegania.
     Nieważne, czy się do czegoś przyczynia, czy nie; nieważne, czy to jest cool, czy totalnie nie – w ostatecznym rozrachunku naprawdę liczy się to, co czuje się w sercu, a nie to, co widać. Chcąc doświadczyć czegoś wartościowego, trzeba czasem zrobić coś bardzo nieudolnie. Rzeczy z pozoru bezowocne mogą przynosić owoce. Tak mi się wydaje – tak się wydaje komuś, kto tego doświadczył i to poczuł
.

*

Nauka musi być konkretna, nawet jeśli jest mikroskopijna.

Haruki Murakami, O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu,
przeł. Jędrzej Polak, Muza, Warszawa 2010.
(wyróżnienie własne)