poniedziałek, lipca 21, 2025

(5841+2). Bo… ważne!

By nie straciły na ważności, ważkości, by nie ślizgał się po nich wzrok wśród wy­bo­rów wyimków: tych gęstych czy najgęstszych gęstych.

Nikt z nas nie jest odpowiedzialny za to, jak opisują go inni ludzie, choćby całkowicie mijali się z prawdą. Wszystko zaczyna się oczywiście już w chwi­li diagnozy, od języka, jakim zostanie ona sformułowana. Jak wspo­mnia­łam na początku tego rozdziału, słowa są ważne, podobnie jak obra­zy i me­tafory – czyli wszystko, co służy nam do komunikacji.

[…]  każdy z nas jest zobowiązany do portretowania innych ludzi w sposób dokładny, wyważony i pełen szacunku, a w każdym razie my, osoby z de­men­cją, o to prosimy.
     […]  Jako osoby z demencją wiemy lepiej niż ktokolwiek inny, jak bardzo język używany do opisu naszej choroby wpływa nie tylko na to, jak widzi nas społeczeństwo, ale również jak my postrzegamy siebie samych. […]  Uznaliśmy, że jeżeli na dźwięk jakiegoś określenia odruchowo się wzdry­ga­my, oznacza to, że nie powinno się go używać. Takie zwroty to na przykład: cierpiący, zdemenciały, otępiały, ciężar, ofiara, zaraza, epi­de­mia, wróg ludz­kości, śmierć za życia.

Teraz [zamiast „żyj dobrze”]  wolę mówić: „Żyj najlepiej, jak ci na to po­zwa­la twoja sytuacja”, aby ludzie nie mieli poczucia, że jeśli sobie nie radzą, to oznacza, że coś jest z nimi nie w porządku. Tak postawiony cel jest możliwy do zrealizowania przez każdego, niezależnie od jego sytuacji oso­bi­stej i finansowej. Jest też otwarty na interpretacje, bo dla każdego czło­wie­ka, zdrowego czy chorego, „najlepsze możliwe życie” oznacza coś in­ne­go, i podobnie rzecz ma się w przypadku osób z demencją. […]  Te słowa niosą ze sobą mniej oczekiwań, obaw przed porażką i niemożliwych do zreali­zo­wania marzeń.

Wendy Mitchell, Anna Wharton, Co chciałabym, żeby
ludzie wiedzieli o demencji
, przeł. Barbara Łukomska,
Grupa Wydawnicza Relacja, Warszawa 2023.
(wyróżnienie własne)

(5841+1). Z oazy (CCCLX)

Co­tygodniowe odliczanie literek. Przez przypadek dowiedziałam się, że przegapiłam tę książkę, gdy była nowością. Rzuciłam wszystko, by nadrobić tę książkową zaległość.

Powiedzieć, że dobra, mądra, potrzebna, to nic nie po­wie­dzieć. Arcyważna książka, skoro co trzeci polski mózg zachoruje. Jest w niej dużo spostrzeżeń, których nie wy­myśli zdrowy człowiek. Są też myśli, od­czucia innych niż Autorka osób. I choć cho­ro­ba z tych, co wymagają wielu dłoni na pokładzie, to książka ta jest peł­na od­wa­gi i nadziei na dobre dni. Niech!

Chciałam jednak napisać tę książkę, by podzielić się z wami tym, czego dowiedziałam się o demencji, ponieważ wydaje mi się, że mo­że was to zaskoczyć i zainspirować, z całą pewnością czegoś was nauczy i niewykluczone, że pozwoli wam przeżyć najlepsze możliwe życie z tą chorobą albo skuteczniej wspierać kogoś bliskiego.
     […]  To szalenie ważne, by wiedzieć, że są gdzieś tam inni ludzie, którzy podobnie jak my miewają gorsze dni, ale wciąż żyją – nie cierpią (nie znoszę tego słowa), lecz żyją. Jako że dla mnie było to tak istotne, chciałabym, żebyście też usłyszeli ich głos, ponieważ mo­je doświadczenie z demencją jest jedynie moim do­świad­cze­niem. Jeżeli spotkaliście jedną osobę z demencją, znaczy to, że po prostu spotkaliście jedną osobę z demencją. Różnimy się od sie­bie tak samo, jak różniliśmy się przed chorobą.

Na kartach tej książki znajdziecie wszystko, co moim zdaniem ludzie powinni wiedzieć o demencji.

Wendy Mitchell

🖇 🖇

To, że istnieje udokumentowane badaniami zjawisko na­zy­wa­ne „strachem przed demencją”, pokazuje nam, że mówimy na temat tej choroby w niewłaściwy sposób.

🖇

My, chorzy, nie potrzebujemy, by nasi przyjaciele, krewni i personel me­dycz­ny powtarzali nam, z czym sobie nie radzimy, lecz by pokazywali nam, co można zrobić, by to zmienić. Margaret Calkins, architektka i pro­jek­tant­ka specjalizująca się w planowaniu budynków dla osób z demencją, stwier­dzi­ła, że wielkim olśnieniem była dla niej refleksja, że „dominujący do­tych­czas sposób myślenia o demencji – z perspektywy deficytu – po­wi­nien zostać zastąpiony przez myślenie skupione na zasobach. Dzięki temu pod­sta­wo­we prawa tej wciąż rosnącej grupy będą respektowane i wspierane przez społeczeństwo”.

🖇

Wiele pisze się o tym, że osoby chore na demencję mają w zwyczaju „włó­czyć się bez celu”. Zawsze zaskakuje mnie, że takie określenia są sto­so­wa­ne tylko do opisu chorych osób. Prawdopodobnie przed zachorowaniem byliby określani jako „amatorzy pieszych wędrówek”. Chorzy na demencję mają określone cele, choć mogą one nie być oczywiste dla innych.

🖇

Często opowiadam o dwóch regałach na książki, w których osoby chore na demencję przechowują swoje wspomnienia. Jeden z nich dotyczy faktów i jest bardzo chybotliwy. Chwieje się na boki wraz z postępem choroby, spra­wia­jąc, że książki się przewracają i lądują na niewłaściwych półkach – wspomnienia nakładają się na siebie, lata i ludzie się nam mieszają. Obok jednak stoi drugi regał, dużo bardziej stabilny, a w nim mieszczą się nasze wspomnienia emocjonalne. Być może wówczas nie uświadamiałam sobie, że tego miejsca nic nie jest w stanie poruszyć. To schowek na te wspo­mnie­nia, które znaczą dla nas najwięcej, na pamięć o ludziach, któ­rych naj­moc­niej kochaliśmy, którzy najbardziej nas uszczęśliwiali i po których utracie głęboko cierpieliśmy.

🖇

W życiu najtrudniej poradzić sobie z poczuciem braku kontroli. Każdy z nas lubi zajmować się codziennymi sprawami, wierząc – być może naiwnie – że panuje nad własnymi działaniami. […]  Wielokrotnie już powtarzałam, że demencja ma swój początek, środek i zakończenie, a dzięki odpowiednio po­zy­tywnemu podejściu nas i naszych bliskich można z życia wy­ciąg­nąć naprawdę dużo.

🖇

[…]  dla osoby z demencją hałas jest tym samym, co schody dla kogoś na wózku inwalidzkim.

🖇

Od czasu diagnozy wyobrażam sobie wnętrze swojego mózgu jako sieć prze­ci­nających się dróg: są tam wiadukty, ronda, skrzyżowania i oczy­wi­ście ślepe uliczki. Demencja dołożyła do tego skomplikowanego systemu kilka miejsc, w których odbywają się prace drogowe.
     Oznacza to, że moje myśli muszą niekiedy wybierać okrężne trasy – cza­sa­mi szybkie, ale zazwyczaj dość wolne – a niekiedy nigdy w ogóle nie do­cie­ra­ją do celu.
     […] 
     Wraz z postępem choroby zauważam coraz więcej objazdów i ślepych uliczek, a emocje ulokowane są w jednym z miejsc dotkniętych tymi utrud­nie­nia­mi. Wiem, że punkty docelowe wciąż istnieją w moim mózgu. Bez pro­ble­mu i żadnych utrudnień jestem w stanie dotrzeć na przykład do smut­ku lub radości, lecz pewne obszary zdają mi się nieosiągalne, choćbym nawet poszukiwała wiodącej ku nim najbardziej okrężnej drogi.
     […] 
     Ten sam system prac drogowych może również niekiedy działać na moją korzyść. Widzę, jak inni ludzie się złoszczą i zdaję sobie sprawę, że tylko bez­owoc­nie tracą energię, bo nie są w stanie zmienić sytuacji, a dając pożywkę swojej złości, jedynie przysparzają sobie więcej cierpienia. Jednak frustruje mnie świadomość, że niekiedy mogłabym coś zmienić, gdybym tylko była w stanie obrócić swoją złość w jakieś produktywne działanie. Jednak ta emo­cja po prostu przestała dla mnie istnieć.

🖇

[…]  w momencie diagnozy nie stajemy się innymi osobami, niż byliśmy dzień wcześniej.
     Układ partnerski nadal działa, lecz będzie teraz musiał zmierzyć się z no­wy­mi wyzwaniami. Czy nie dzieje się tak jednak w każdym mał­żeń­stwie? Demencja może po prostu wzbudzić w nas poczucie, że te nieuniknione trudności nadeszły szybciej, niż byśmy się mogli spodziewać.

🖇

Poznałam osoby, które nie przyznając się do demencji, zarazem wiedziały o jej wpływie na ich życie. To przedziwne połączenie. Czasami porównuję to do „wychodzenia z szafy” osób homoseksualnych – znają swoją orientację, są jej całkowicie świadomi, jednak boją się jej ujawnienia. Podobna dys­kry­mi­na­cja może mieć miejsce w stosunku do osób z demencją, tym bardziej, że niektórzy nadal uznają ją za chorobę psychiczną, a niestety wszyscy wiemy o potężnej, niezasłużonej stygmatyzacji związanej z tym pojęciem. Nie może dziwić, że ludzie próbują „zachować siebie” poprzez umniejszanie lub igno­ro­wa­nie diagnozy, skoro czują, że nie mogą być bezpiecznie sobą.

🖇

W naturalny sposób każdy z nas zmienia się z wiekiem. Niektórzy ła­god­nie­ją, inni stają się bardziej zrzędliwi. Demencja bez wątpienia dodaje ko­lej­ny wymiar do tego wielkiego kotła rozmaitych cech osobowości, jed­nak jest to tylko jeden z wielu aspektów tego, co składa się na to, kim jesteśmy. Naj­pierw należy dostrzegać człowieka, nie chorobę, podobnie jak zrobilibyśmy w przypadku każdej innej osoby.

🖇

Połyskująca, marmurowa podłoga wygląda jak powierzchnia basenu. Wyobraź sobie, że musisz stąpać po wodzie. Czarne wycieraczki pod drzwia­mi przypominają ogromne, ziejące otwory, niczym odpływy w zle­wie. Wielu z nas miewa problemy z czarnymi przedmiotami. Gdy widzę kogoś ubranego na czarno, mam wrażenie, że jego głowa lewituje w po­wie­trzu. Ekran płaskiego telewizora wygląda jak gigantyczna dziura w ścianie. […]
     Nasze mózgi mają problem z rozpoznawaniem odcieni i kontrastów, co oznacza, że jest się nam trudno odnaleźć na przykład, gdy dywan ma ten sam kolor co ściany. Najprostszym sposobem sprawdzenia, czy dany pokój lub przestrzeń są przyjazne dla osób z demencją, jest zrobienie czarno-bia­łe­go zdjęcia. Jeżeli kontrast pomiędzy odcieniami czerni, bieli i szarości jest wyraźny, powinno być w porządku.

🖇

Nasz układ węchowy to istna skarbnica wspomnień i emocji. Węch to jedyny zmysł, który nie ma połączenia ze wzgórzem, czyli stacją przekaźnikową dla wszystkich bodźców zmysłowych. Impulsy węchowe biegną bezpośrednio przez hipokamp – obszar ważny dla pamięci – oraz ciało migdałowate, które wiąże się z odczuwaniem emocji.

🖇

«Po prostu idź w świat i żyj,  
rób, na co tylko masz ochotę».

🖇

Nikt z nas nie chce, by demencja nas definiowała – wolimy trzymać się wła­snej osobowości, podobnie jak osoba cierpiąca na raka nie chce być de­fi­nio­wa­na przez swoją chorobę. Wydaje się jednak, że istnieje pewna łatwość w na­da­waniu osobom z demencją etykiet, które z kolei prowokują po­ja­wia­nie się kolejnych osądów. Nasze zachowanie w sytuacji wystąpienia trud­no­ści komunikacyjnych nie jest często naszą winą. Jeśli ktoś podaje ci kawę, gdy pijasz tylko herbatę, a jedynym sposobem na wy­ra­że­nie tej niechęci jest zrzucenie filiżanki na ziemię, nie masz in­ne­go wyjścia. Jest to oznaką niezaspokojonej potrzeby, a nie trudnego czy pro­ble­ma­tycznego zachowania.

🖇

Nigdy byśmy się nie spotkali, […]  łączy nas zdiagnozowana choroba, a to wystarczy, by momentalnie zawiązała się nić porozumienia.
     […] Choć jest wiele możliwości, by uzyskać wsparcie, wielu ludzi omija to ważne doświadczenie, jakim jest spotkanie podobnych do nich osób.
     […]  Nasza interakcja z ludźmi może zmienić nasze odczucia względem diagnozy.

🖇

Być może w przyszłości nabierzemy otwartości w rozmawianiu publicznie o diagnozach, ale zanim dojdziemy do tej utopii, wsparcie otoczenia za­pew­nia nam najbezpieczniejsze, najbardziej wyluzowane i nieosądzające śro­do­wi­sko. A często przy tym i potężną dawkę śmiechu.
     Rozumiemy, ufamy, nie oceniamy, dzielimy się i troszczymy. Jesteśmy, by wspierać się nawzajem w sprostaniu wszelkim wyzwaniom demencji. Chcielibyśmy przekazać światu prostą prawdę, że akceptacja i zro­zu­mie­nie innych osób jest możliwe. Jeśli wiedzą to osoby z po­waż­ną chorobą mózgu, raczej nie jest to trudne do zrozumienia.

🖇

Chciałabym żyć w społeczeństwie, w którym nie muszę nosić wstążki w sło­neczniki, aby zaznaczyć, że mogę potrzebować pomocy, i w którym wszyscy są wobec siebie wyrozumiali, a ja nie muszę się obawiać, że osoba stojąca za mną w kolejce będzie cmokać ze zniecierpliwieniem, dlatego że nieco wol­niej pakuję swoje zakupy. Daleko nam jeszcze jednak do takiego raju, a dopóki się w nim nie znajdziemy, zwykła tasiemka w słoneczniki musi nam wystarczyć. Nie każdy jest silny, odważny i dysponuje wy­star­cza­ją­cy­mi umiejętnościami językowymi, by jasno wyrazić swoje potrzeby. Nie­któ­rym przyda się ta dodatkowa doza pewności, jaką zapewnia im sło­necz­ni­ko­wa tasiemka, aby wyjść na zewnątrz i mieć poczucie, że będą lepiej ro­zu­miani.

Wendy Mitchell, Anna Wharton, Co chciałabym, żeby
ludzie wiedzieli
o demencji
, przeł. Barbara Łukomska,
Grupa Wydawnicza Relacja, Warszawa 2023.
(wyróżnienie własne)

Dobra wiadomość jest taka, że każdy nowy dzień ozna­cza szansę na nowy początek, zmianę ję­zy­ka, tonu głosu, podejścia do postępującej cho­ro­by – niezależnie, czy sam zostałeś zdiagnozowany, czy, co może nawet ważniejsze, wspierasz kogoś jako członek rodziny, lokalnej społeczności czy przedstawiciel opieki zdrowotnej. Nigdy nie jest za późno na zmianę. Możesz ją zacząć wprowadzać, kiedy tylko odłożysz tę książkę.

(tamże)

5841. W drodze do siebie

Obita współczuciem, litością i łzami wydłubałam z przedostatniej lektury najgęstsze gęste. Wydłubałam, by wrócić do pionu po chwilach, gdy nie widziano mnie wcale, przy­glą­da­jąc się wyłącznie mojemu „kalectwu”. Wydłubałam, by otrzepać się z tru­dów doświadczania społecznego wymiaru chorowania na przewlekłe, postępujące, nieuleczalne.

Im bardziej dochodzę do siebie, tym odważniej pojawia się retoryczne pytanie: kto realnie tam i wtedy był kaleką?

Opadamy… coraz szybciej… coraz niżej… z prędkością 200 km/h. Spadamy swobodnie w kierunku ziemi, a ja uśmiecham się szerzej niż kiedykolwiek wcześniej.
     Jeżeli tak nie wygląda wolność, to nie wiem, co nią jest. Na tej wysokości demencja nie istnieje.
     Tu mój mózg jest wolny od choroby. Lecę, nieograniczana niczym, co przywiązuje mnie do ziemi.
     […]
     Gdybym słuchała tego, co mówią inni, nigdy nie skoczyłabym ze spa­do­chro­nem. Nie zrobiłabym połowy wszystkich tych rzeczy, które w opinii większości ludzi nie są odpowiednie dla osób z demencją.
     Teraz, stojąc już na twardym gruncie, ale z krwią wciąż buzującą w ży­łach, planuję od razu kolejną przygodę. Dlaczego miałabym kie­dy­kol­wiek tego zaniechać?

[…]  stawiam na ryzyko; jeśli mam umrzeć,
to umrę szczęśliwa.

Życie jest ryzykowne już od pierwszego dnia na świecie, ale nie pozwolę de­men­cji mnie definiować, a moja rodzina już się nauczyła, że jeśli spróbują mi zabronić czegoś, co robiłam przed demencją, to wtedy choroba wygra.

Zawsze mówię o znaczeniu niepoddawania się – bo wielu z chęcią podda się za nas – i że pozytywne podejście jest konieczne, by skoncentrować się na jesz­cze posiadanych umiejętnościach, aktywnościach po­zo­sta­ją­cych w za­się­gu ręki czy na znajdowaniu innych rozwiązań […].

Wspomnienia nas definiują, a zarazem pozwalają osobom, które nie znają nas od lat, zrozumieć nasze potrzeby i działania. Nie możemy stracić naszej przeszłości z oczu, bo na niej budujemy swoją przyszłą postać.

[…]  osoby z demencją często muszą się dostosowywać, ukrywać uczucia, aby nikogo nie dotknąć, lecz jeśli nie będziemy w stanie rozmawiać o trudnych sytuacjach i scenariuszach, pozostaniemy bezradni.

Pewna znajoma kiedyś mi powiedziała:
     „Dużo czasu zajmuje nam zrozumienie, że inni nie pojmują tego, czym jest nasza demencja, kim jesteśmy i co czujemy. Zaczynamy traktować ich ulgowo. Często musimy uwzględniać ich brak zrozumienia czy em­pa­tii, a dzieje się to kosztem naszych własnych uczuć. Stajemy przed koniecznością zanegowania tego, co się dzieje – jeśli chodzi o uczu­cia – w naszych głowach jedynie z powodu niezrozumienia jakichś ludzi. Jednak czujemy się z tym źle, bo nie możemy być sobą. To przedziwne po­łą­cze­nie. Staramy się być mili dla innych, brać poprawkę na ich brak wni­kli­wo­ści i zrozumienia dla demencji, jednak oznacza to zarazem negację wła­snych uczuć”.

Każda osoba ma swoją indywidualną metodę stawiania czoła ży­ciu i chorobie, jednak gdy nasze otoczenie zaczyna nas ograniczać, zmie­nia się nasze podejście. Zapytałam znajomych, jak ich rodziny za­re­a­go­wały na diagnozę:
     „Osobiście spotkałam się z bardzo negatywną reakcją […]. Sama na po­cząt­ku przyjmowałam całą tę negatywność i choć starałam się przekonać ludzi, że «będzie ze mną dobrze», w głowie zadawałam sobie pytanie: «Czy będzie dobrze?»”.

Wielu z nas zgadza się z twierdzeniem, że podejście specjalistów ma naj­więk­szy wpływ na to, jak zareagujemy na diagnozę. To jedna z głównych nauk, którą wyciągnęłam z ostatnich sześciu lat: moje podejście ma moc sprawczą, ale jest zależne od mojego otoczenia. […]  Czy nie mogła po­wie­dzieć: „Tak, to dołująca choroba, lecz ta nowa etykieta ciebie nie de­fi­niu­je, jesteś tą samą osobą, która weszła do gabinetu pięć minut te­mu – jeszcze tyle przed tobą”. Opuściłabym jej gabinet w zupełnie in­nym nastroju.

[…]  żadna pojedyncza metoda radzenia sobie nie jest tą jedyną słuszną. Sposoby stawiania czoła przeciwnościom są tak różnorodne jak my wszy­scy – niezależnie od tego, czy cierpimy na otępienie.

Być może spełnienie naszych życzeń nie jest zależne od niczego poza tym, jak sami rozumiemy znaczenie tych słów. Każdego dnia mierzę się z naj­róż­niej­szy­mi trudnościami, ale być może wcale nie są one większe od tych, które muszą pokonywać moi sąsiedzi. Nigdy nie wiemy, jaką walkę we­wnętrzną toczy drugi człowiek. Musiałam zatem zadać sobie pytanie, czy to, czego sobie zażyczyłam, faktycznie było mi potrzebne, czy też może moje marzenie już się spełniło.

Demencja z całą pewnością nauczyła mnie, że warto, byśmy wszyscy zaczęli dostrzegać to, co dzieje się w chwili obecnej.

[…]  wszyscy potrzebujemy deszczowych dni, by odżyć, nabrać sił i po­now­nie rozkwitnąć. Jednak kontrola nad tym, kiedy się pojawią i jak długo potrwa­ją, jest jedynie złudzeniem, o czym natura bezustannie nam przy­pomina.

Bywają momenty, gdy nie potrzebujesz nic poza dru­gim czło­wie­kiem, który sprawi, że nie będziesz się czuć samotnie. Porozumienie bez słów, uśmiech, rozumiejące spojrzenie – to niby drobiazgi, a znaczą tak wiele.

Gdy kogoś kochasz i wiesz, że możesz mu pomóc, masz naturalny odruch, by to zrobić. Tak naprawdę jednak najlepszy wyraz miłości, jaki mo­żesz mu dać, to wesprzeć jego poczucie samostanowienia, po pro­stu pozwalając mu być.

Rzeczywistość czy sen? Nadal nie jestem pewna…

Wendy Mitchell, Anna Wharton, Co chciałabym, żeby
ludzie wiedzieli o demencji
, przeł. Barbara Łukomska,
Grupa Wydawnicza Relacja, Warszawa 2023.
(wyróżnienie własne)

fot. Fabio De Paola, fragment,  
[dostęp 16.07.2025], źródło.  

Wendy Mitchell
(1956–2024)

Nieustannie zmieniamy się i dostosowujemy, jak każdy człowiek w obliczu wyzwania.

Lepiej zachować dystans – przyszłość jeszcze nie nadeszła i być może jest jeszcze daleko, daleko przede mną. Czy kto­kol­wiek z nas może mieć pewność, co przyniesie kolejny dzień?

Oczywiście, bezsprzecznie jestem inna niż przed diagnozą. Lecz ilu z nas może stwierdzić, że przez całe życie było tą sa­mą osobą? Demencja różni się tym, że blizny mają wymiar bardziej fizyczny, trwały, nieodwracalny – ale nie nie­moż­li­wy do przezwyciężenia.
     Wszystko zależy od punktu widzenia.

Odkąd mierzę się z chorobą, bywają dni, gdy moimi jedynymi towarzyszami są pory roku i to one przypominają mi o tym, że moje drobne, stopniowe zwycięstwa nad demencją są rów­nie ważne jak mały żołądź, który spada z drzewa, by na­stęp­nie mógł wyrosnąć z niego dąb.

Drzewa bez liści wcale nie muszą być brzydkie, jeżeli dasz sobie czas na dostrzeżenie piękna ich konarów.

(tamże)

Prawdziwą sztuką nie jest zapominać,
lecz puszczać wolno.
Gdy zaś nic już ci nie zostanie,
możesz być bogaty w utratę.

Rebecca Solnit

5840. Ścinki z sobotniego spaceru











Teraz szczęście przychodzi do mnie w znacznie mniej­szych por­cjach. […]  Radość i ekscytacja przypominają motyla fruwającego w letni dzień po ogro­dzie. Nie sposób ich uchwycić. Zadowolenie z kolei jest bardziej jak coś, co możemy trzymać w dłoni i obserwować, odczuwając z każdym spoj­rze­niem coraz więcej przyjemności.

Wendy Mitchell, Anna Wharton, Co chciałabym, żeby
ludzie wiedzieli o demencji
, przeł. Barbara Łukomska,
Grupa Wydawnicza Relacja, Warszawa 2023.
(wyróżnienie własne)

poniedziałek, lipca 14, 2025

5839. Z oazy (CCCLIX)

Co­tygodniowe odliczanie literek, dwa. Czekając na czwartą książkę z cyklu tu/teraz, dziarsko chwyciłam za pierwszą, mając świadomość, że temat nie mój. Zafascyno­wa­na jednym ojcem, do którego mam dokładnie jeden uścisk dłoni, byłam ciekawa per­spek­ty­wy narratora tej historii, osoby męskiego ro­dza­ju.

Okazało się, że najwięcej zachwytu zawdzięczam smo­kom, elfom czy krasnoludom. Bez ich istnienia w życiu książkowego ojca ta opowieść nie byłaby tak dobra. Pła­ka­łam ze śmie­chu, choć empatyzując, powinnam raczej zaciskać pięści.

Dla kogo jest ta książka, to ja nie wiem. Na otarcie łez dla rodziców? A kiedy oni będą mieli chwilę, by ją przeczytać? No i po co im czytanie o powszednim chlebie?

Wybór wyimków nie był łatwy. Każdy kawałek, który przetrwał selekcję, to wy­łącz­nie samo gęste, najgęstsze.

Ojcem po raz pierwszy zostałem, kiedy miałem siedemnaście i pół roku. Sie­dem­naście i pół i pozamiatane, koniec życia, tak jest, byłem pewien, ale to przecież nie całkiem prawda, prawda wyglądała jeszcze gorzej: moje życie miało trwać dalej, tyle że z przetrąconym kręgosłupem, w ciągłym poczuciu obowiązku, miało kuśtykać w otchłań pod ciężarem od­po­wie­dzialności.

🖇

Temat oczywiście nie był nowy. Przeciwnie, przerozmawialiśmy go po­rząd­nie; pierwszy raz wypłynął niedługo po tym, jak się zeszliśmy, mniej więcej dekadę wcześniej, na wagarach, na kawie.
     – Co myślisz o dzieciach? – spytało wówczas jedno dziecko.
     – Rozwrzeszczane glisty, ohyda – odparło drugie. – Ale kiedyś?
     – Kiedyś tak.
     Oboje byliśmy jedynakami. Żadne z nas nie miało w rodzinie kontaktu z ma­ły­mi ludźmi, istoty te stanowiły konstrukt czysto teoretyczny, abs­trak­cyj­ny – i w tej strefie abs­trak­cji doszliśmy do pełnego porozumienia.

🖇

Miałem zostać ojcem, tym razem na dobre. Na stałe.
     […]  Czekałem, aż w pełni dotrze do mnie świadomość zmiany, aż stan emocjonalny dogoni rozpędzone fakty. […]  czy sobie poradzę, czy podołam, czy męskość męskością zwyciężę, kropla za kroplą lęku. Bzzzzzzzzzzzzzzzz.

🖇

Nie tak miało być. Było wiele obietnic, wszyscy mi je składali, kobiety z re­klam, uśmiechnięte, dzieciate, rodzice moi i nie moi, nikt nie mówił, że jest aż tak ciężko […].
     A ty się mnie jeszcze czepiasz, zarzuty wyssane z palca, nie, o nie, nie bę­dę stał i tego słuchał, trzeba się szanować. Naprawdę nigdy nie chciałem, żebyś mi dziękowała, nie musisz, ale mogłabyś wziąć pod uwagę, ile robię, zanim wywleczesz, ile nie.

🖇

A ja po prostu wyszedłem. Trzasnąłem drzwiami. Pękłem. Słabeusz.
     Je
     ba
     ny
     tru
     teń.
     Zostawiłem cię samą.
     Wrócić. […]  Wrócić? Niby do czego? Żebyś mogła dalej we mnie napierdalać, bo oczywiście zniosę to w imię spokojnej współpracy? Wcale się nie chcę widzieć twoimi oczami obecnie, pięknie dziękuję, a jeżeli się wściekam, to przecież z twojej winy.

🖇

     – Dzień dobry – obwieściła położna, choć była, jak wskazywał zegar na ścianie, szósta rano, więc dzień nie mógł być ani dobry, ani zły, bo się je­szcze nie zaczął.

🖇

Zmarszczyłem brwi, ale jasne, w porządku. Głowę miałem szeroko otwartą, byłem całkowicie gotów dać się utwierdzić w swoich przekonaniach.

🖇

Najpiękniejsze dni w twoim życiu. Totalnie istnieją, każdy ci to powie (czy tego chcesz, czy nie). Na przykład najpiękniejszym dniem w twoim życiu jest dzień ślubu. Czy to nie wspaniałe organizować żenującą imprezę dla tłu­mu osób, które krępują cię samą obecnością? […]
     Ciesz się. No dalej. Ciesz się, czemu się nie cieszysz? Radzę ci się cieszyć, bo istnienie najlepszego dnia w sposób jednoznaczny i nie­od­wo­łal­ny wska­zu­je, jak mało wartościowe są dni pozostałe. Wszystko, co wcze­śniej – gor­sze. Co później – szkoda gadać.

🖇

Ile mięśni musi aktywować dziecko, żeby ssać pierś? Sześćdziesiąt siedem różnych mięśni. A ile mięśni aktywuje się podczas ssania smoczka? – Pauza dla większego efektu. – Trzy. Tylko trzy mięśnie. Cóż to oznacza? Że jeśli ma­luszek zacznie od smoczka, natychmiast się zorientuje, że tak jest łatwiej, i nigdy nie będzie chciał wrócić do piersi.
     – Wróci, jak dorośnie – powiedział półgłosem Śmieszek.
     Któryś z pozostałych kolesi parsknął i ja też, w imię sztamy, ale cicho, pół­gębkiem.

🖇

Rozumiem, skąd się bierze dziecko. Z potrzeby, której nie rów­no­wa­ży doświadczenie. Z niewinnej chęci. Z sumiennych starań.
     Ale skąd się biorą dzieci? Nie mam pojęcia.

🖇

Nie jesteśmy gatunkiem skazanym na zagładę. Jesteśmy gatunkiem, któ­re­mu zagłada przydarza się właśnie teraz, już, dzisiaj. Czas minął, zasie­dzie­li­śmy się, wystarczy.
     […]  starość. Kultura ginącego gatunku wyprzedziła biologię. Cóż to był­by za luz, gdybym został ojcem jako kuloodporny osiemnastolatek! Gdy na­da­wa­łem się w sam raz do najmęższych czynności, jakie istnieją – pło­dze­nia dzieci i wojowania. Dajcie mi karabin do rąk, wsadźcie do śmigłowca! Mam osiemnaście lat, jestem debilem, nie bolą mnie ani plecy, ani biodro, dam radę! Strzelałbym, granaty rzucał, zniósłbym pojawienie się w domu glisty z uśmiechem na twarzy i baterią naładowaną aż do przesytu. Byłbym nie do zdarcia. A jednak tryumfuje kultura i zostałem ojcem w wieku mniej więcej chrystusowym, tyle że Chrystus sprytnie wymiksował się z gry jako bezdzietny singiel.

🖇

Ludzkie przeżycia, widziane z perspektywy, mogą stać się historią, zamkniętą opowieścią. Nabierają sensu.

🖇

[…]  rodzicielstwo jest super, wszyscy to potwierdzają: społeczności lokalne i globalne, reklamodawcy i reklamobiorcy, właściciele oraz nadzorcy prze­strze­ni prywatnej i publicznej. Jest super! Jak jest? Super! Wciąż upew­nia­my się nawzajem, jeden drugiego, jedna drugą, hipnoza i autohipnoza w imię przetrwania gatunku. Śmieją się do nas reklamy, poradniki, social media. Wszystko w podkręconych barwach, na najwyższym biegu, rodzi­ciel­skim haju. Nie ma nic wspanialszego, niż siedzieć w domu z maluszkiem! Tak więc rodzice (matki) cierpią w milczeniu, bo przecież nie cierpią wcale. Nie mogą się nikomu wyżalić, bo przecież nie mają na co. Jest super! Auto­hi­pno­za? Autoszantaż!
     Jednakże Truteń, od urodzenia chowany na najsłodszych pyłkach, kar­mio­ny obietnicami osiągnięć, sukcesów, samodoskonalenia aż do na­tu­ral­nej śmierci, po niespodziewanej konfrontacji z rzeczywistością od razu do­strzegł, że król jest nagi. Nagi i obsrany po pachy. Że to potworne bagno. […]  nikt nie odważy się podnieść ręki na rodzicielstwo, na jego sekretne, wyjątkowo uszlachetniające cierpienie.

🖇

No dobra. Niech będzie. Każda decyzja jest lepsza niż żadna, tak? Działanie jest lepsze niż rozpacz.

🖇

Mam wspomnienia z wczoraj, a za wczoraj czai się przedwczoraj i jeszcze przed, i jeszcze, stopa nie trafia już w próżnię, upragniony zasób do­świad­czeń przywraca życiu naturalny trójwymiar. Tylko dociera powoli, że tor nie ma mety.

🖇

     – Nie śpi. Nie je. Drze się. Charczy – wyliczył Truteń.
     – Biedne maleństwo!
     Biedne maleństwo, też mi! Też Trutniowi. Maleństwo nic nie wie o świe­cie, a już na pewno nie wie, że jest biedne. Jest zadbane, otoczone czułym pierścieniem opieki, wysiłku, niepokoju. To my potrzebujemy wsparcia, nie ono. To ja jestem biedny! Ale świat odpowiada: morda w kubeł. Istniejesz tylko w zakresie swojej nowej funkcji.
     […]  Wiedział oczywiście, że kobiety i w tej sytuacji mają gorzej, bo naj­pierw ciśnie się je ze wszystkich stron, że mają być samowystarczalne, że mu­szą się rozwijać, kształcić, przebijać szklane sufity, wychodzić z przy­pi­sa­nej roli, a potem, kiedy mogłyby faktycznie ruszyć w stronę sufitu, zostają zbombardowane dywanowo innym przekazem: miej dzieci, wychowuj dzie­ci, dzieci, dzieci, dzieci, dzieci, dzieci. Wiedział, że mają gorzej. Wiedział, niech będzie, wiem o tym, przewracam oczami, tak, wiem, ale to nie o nie teraz chodzi, tak? Chodzi mi o mnie! Jeszcze tu przecież jestem. Ja!

🖇

     – Nie no, przecież widzę, że się starasz. Pomagasz, jak należy.
     – Pomagam! – parskam. – Pomagam! Pomoc domowa! Pomagać to mo­że dziecko przy zmywaniu naczyń.
     – Jak to? – pyta z uśmieszkiem Rudy.
     – No weź. Pomoc się oferuje z dobroci serca, z bezpiecznej od­le­gło­ści. Pomagasz, a potem przestajesz pomagać, i tak miło z two­jej strony, że pomogłeś. Pomoc oznacza hierarchiczność.
     – Hierarchiczność, ho, ho!
     – A ile kobiet „pomaga przy dziecku” swoim partnerom, co? – Robię cu­dzy­słów palcami. – Jakoś się o nich nie słyszy. Nie, nie wystarczy po­ma­gać, robić trochę. To się nie liczy.

🖇

„Grunt to wrzucić na luz, patrzeć na sprawę z przymrużeniem oka”. Z PRZY­MRUŻENIEM OKA, KURWA. No więc mrużą oczy kolesie, stoją i mrużą z bezpiecznej odległości. Szczególnie w pierwszych dniach, ty­god­niach, mie­sią­cach życia dziecka mężczyzna pozostaje zadziwionym ob­ser­wa­to­rem, dowcipnym komentatorem, generatorem bystrych przemyśleń dotyczących sytuacji, z którymi ma styczność, ale które go bezpośrednio nie dotyczą. […]  TRZYMAJCIE MNIE, TRZYMAJCIE, BO NIE WYTRZYMAM.
     PIERDOLCIE SIĘ, TRUTNIE!
     Gorzej niż trutnie.
     […] 
     Chodzi o to, żeby z tego układu odniesienia, z obrzydliwego przy­mru­że­nia wyleźć nareszcie. Nie odbijać się radośnie od powierzchni, tyl­ko zanurzyć, przejąć się, rozpaść się na kawałki i poskładać.

🖇

     – No tak. Jesteśmy w punkcie przejściowym. Patriarchat się chwieje. Po­wiedzmy. Mogę uwierzyć, że po obu stronach barykady zmiana wy­wo­łu­je niepokój. Ale chodzi o to, żeby system zmienił się na lepsze, zrobił się spra­wie­dli­wy, żebyśmy się traktowali nawzajem po ludzku.
     – Biologii nie oszukasz.
     – Jakiej biologii? – Krew płynie mi z oczu, ale ją kulturalnie wycieram.
     – Jeśli dziecko przez dziewięć miesięcy rozwija się w ciele kobiety, nic dziwnego, że ona ma potem w głowie radar na jego potrzeby.
     – Naprawdę uważasz, że istnieje, no, że co istnieje konkretnie? Jakaś uwa­run­ko­wa­na biologicznie zdolność, dzięki której kobiety le­piej nadają się do zmieniania pieluch i łażenia z wózkiem?
     […]  Kiwam głową i stawiam pytania zamiast tez, szukam nadziei, bła­gam, kolego, cofnij się chociaż o krok, żeby nie trzeba było zrywać relacji dyplomatycznych. Czy to aby nie tak, że każdy człowiek jest inny? Że jedna kobieta będzie szczęśliwa z dzieckiem, a inna bez dziecka? Nie? OK. A czy odkładanie macierzyństwa – a zatem nieskończonej rozkoszy – może na przy­kład wynikać z patriarchalnych reguł, zgodnie z którymi cały ciężar i odpowiedzialność spadają właśnie na kobiety, bo nędzne trutnie ulatniają się przy pierwszej okazji, więc chociaż z tego względu należy te zasady zmienić?
     „A skąd! Najważniejszy jest naturalny porządek. Kobiety zostały stwo­rzo­ne do opieki nad dziećmi”.
     Tak uważasz, bo jesteś częścią systemu.

🖇

[…]  kwadrans spóźnienia, niezbity fakt kwadransa – ile jest kwadrans? Iskra i chwilka. Ale miej taką iskrę przez chwilkę w oku, a poczujesz, jak to przyjemnie.
     Nic dziwnego, że żona jest wściekła.
     – Dawałam sobie radę, naprawdę – mówi i łzy jej wzbierają. – Ale mia­łam energii akurat do momentu, na który się umówiliśmy. Ten ostatni kwa­drans […]  naprawdę mnie dobił. […]  Przepraszam, że się rozklejam, ale to nie fair. Mogłeś chociaż napisać.
     Stoi w drzwiach, ma w oczach łzy.
     Nie w drzwiach wyjściowych, a do przedpokoju, ale jednak.
     Nie zaciskaj ust, Trutniu. Ma rację. Jak czułbyś się na jej miejscu? Empatia! Natychmiast!
     Wiesz co, głosie? Spierdalaj.

🖇

Jestem mężczyzną, a umiem robić wszystkie rzeczy, od których mężczyźni uciekają, od niczego nie uciekam, nigdy. Jestem w tym całym sobą, cho­ciaż mnie to w chuj dużo kosztuje. […]  bez słowa sprzeciwu, bez nawet słowa podziękowania […]!

🖇

Tak, owszem, mam, co chciałem, ale nie wiedziałem, co chciałem, bo nikt tego nie wie. Nikt nie wie, co to znaczy, krok zawsze stawiany jest w ciemność, w przepaść. Więc bądź uprzejmy pierdolić się, bezdzietny lambadziarzu, a tak w ogóle to masz szczęście, że kiedy narzekasz w mojej obecności – na pracę, problemy ze snem, jakże bolesne rozstania, brak cza­su, energii i poczucia celu – nie zbijam natychmiast twoich słów krótkim i osta­tecznym „chuj się znasz”. Bo nawiasem mówiąc, chuj się znasz i nie masz pojęcia, co to zmęczenie […].

🖇

Ciesz się tym cudownie nieruchomym, niezrozumiałym, ssącym mleko za­wi­niątkiem, bo takie jest piękne i bezproblemowe, a potem zmieni się w ko­szmar­nego bachora i zostanie ci tylko wspominać twój utracony raj.
     A ja na to tak: chuj wam wszystkim w oko.
     Wiecie, kto umie mówić? Kto chodzi na dwóch nogach i czepia się stołu? Człowiek. Człowiek, z którym jest kontakt, z którym można nawiązać re­la­cję (partnerską!), którego można poznawać i rozwijać, a nie glista wy­ma­ga­ją­ca jedynie opieki, ze szczególnym naciskiem na higienę otworów ciała. Ale w tym właśnie tkwi problem, prawda? Stąd biorą się zachwyt nad no­wo narodzonym aniołkiem i lęk przed chwilą, gdy ów aniołek wstanie i zacz­nie zapierdalać po mieszkaniu. Z tego, że nikt nie umie bu­do­wać re­la­cji, rozmawiać jak człowiek z człowiekiem. Dupę podcierać – w porząsiu. Uczucia okazywać – w życiu! I potem dorastają kolejne po­ko­le­nia obarczone traumą, i koło się zamyka. „Narzekacie na dziecko? Po­cze­kaj­cie tylko, aż wam wstanie!” Kurwa mać! Jak nam wstanie, to znaczy, że bę­dzie więk­sze, będzie ruszać się, myśleć, przychodzić, śmiać się, reagować. To jest właśnie sedno tego wszystkiego. Cel, do którego się dąży, a nie czar­na chmu­ra na horyzoncie, popierdoleńcy. Opieka nad nowo­rod­kiem jest fajna tylko w jednym aspekcie: bo się kiedyś skończy!
     No, rozgorączkowałem się.

🖇

     – […]  Nie potrzebuję ochrony, tylko współpracy. Przecież wiesz. To jest właśnie ten maczyzm w działaniu. Znowu. Musisz być ze mną szczery i naprawdę, na­prawdę musisz prosić o pomoc, kiedy jej potrzebujesz.
     – Oczywiście – odpowiadam odruchowo.
     – Nie pierdol, że oczywiście – mówi spokojnie żona. – To poważna sprawa.
     Patrzę na nią, a potem zwieszam łeb.
     – Jestem mężczyzną – mówię. Czaszka mi pęka, odsłaniając pulsującą mięk­kość. – Jestem mężczyzną, więc czuję, że nie mogę odpuścić ani na mo­ment, żeby nie być zupełnie do niczego. Dlatego się zacinam, wpa­dam w ko­le­iny, w coraz większy stres. Dlatego myślę nie tak, jak bym chciał, ule­wa mi się agresja. Nic na to nie poradzę. Zacinam się. I tyle.
     […]
     – Jeśli chcesz wyjść poza męską rolę, nie stosuj w tym celu toksycznie męskich metod.
     Ależ strzał na koniec. Uśmiecham się blado.
     – No, no. Miałaś to, widzę, przygotowane.
     – Już od jakiegoś czasu.
     Wstaje, podchodzi do terrarium.
     Ja siedzę jeszcze przez moment z rozłupaną głową, z mózgiem od­sło­nię­tym, tak że boli mnie każdy najdrobniejszy ruch powietrza i wy­cie­ka­ją emo­cje. A więc to tutaj ukrył się mój Truteń! Przebiegła to bestia, trudna do wy­łu­skania spomiędzy dobrych chęci.

🖇

Bo tak naprawdę nie mogę poprosić o pomoc. Ona o tym nie wie, ale nie mo­gę. Mam obowiązek odtrutniać się z całej siły, pragnę dotrzymać ślu­bów. Bo czuję długie ostrze patriarchatu. Bo chcę udowodnić wszystkim ba­bom tego świata, na ile mnie stać. Bo odmawiam zniżenia się do poziomu leniwych, samolubnych bubków, jebanych tępo oporujących trutni, którzy długo, do skutku odmawiają wykonywania przy dziecku najprostszych czyn­no­ści, a skutek jest taki, że nikt ich potem o nic już nawet nie prosi.
     Bo gdybym choć na mgnienie oka stał się jak oni, straciłbym prawo, żeby nimi gardzić. Nie mogę odpuścić. Ani na moment. To nie jest walka o wiecz­ną chwa­łę, tylko mozolne zmagania z grawitacją, obrona przed upadkiem w beznadzieję, żeby ta beznadzieja nie stała się następnie cał­kiem zro­zu­mia­łym, godnym pochwały stanem rzeczy. Bój ze Świętą Inercją, patronką ojców. Raz odpuścisz, machniesz ręką – a potem nigdy nie przestajesz się cofać. Mięsień niećwiczony zanika.

🖇

Znam ci ja was dobrze, baby. Takie, co to mojej żonie wciąż wciskałyście dziecko do brzucha, baby spokrewnione, zaznajomione i zupełnie obce, co gde­rałyście jej nad uchem, że kiedy wreszcie ciąża, kiedy dzi­dziuś, a jak już zaszła i stała z brzuchem jak stąd do centrum galaktyki, py­ta­łyście, kiedy drugie. Wy, baby spod bloku, rodem z memów i miejskich le­gend, baby, któ­re podchodzicie do cudzych wózków i komentujecie, że da­na gli­sta ubra­na jest za lekko, za ciepło, a często jedno i drugie jednocześnie, któ­re wołacie z niedowierzaniem, że w wózku nie ma czerwonej wstążeczki, nic więc nie chroni dziecka przed urokiem. A któż wedle polskiej wiedzy ta­jem­nej te stra­szliwe uroki miałby rzucać? Stare baby. Gem, set, mecz.

🖇

Nie próżnują. Istnieje w pizdu katolickich publikacji, od książek po artykuły prasowe, wychwalających zalety bicia swoich dzieci. Tłumaczą one, że bić należy jak najsprawniej, usunąwszy wcześniej spodenki czy kalesony, to są cytaty dokładne, nie zmyślam tego, ale i z sercem, to znaczy kłaść sobie pod­czas bicia dziecko na kolanach, żeby utrzymywać z nim kontakt skóra do skó­ry, żeby przypadkiem, broń Boże, nie bić go, kiedy leży na nieczułym krześle czy stole. Z dziecka warto jeszcze najpierw wycisnąć wyznanie winy i upewnić się, czy wie, dlaczego za chwilę będzie bite. Wszystko to w bli­żej niesprecyzowanym duchu katolickiej patriarchalnej władzy, choć „katolickiej” można chyba zastąpić słowem „kretyńskiej”, nie gubiąc przy tym sensu przekazu. Spróbujmy: w wielu kretyńskich książkach i artykułach sugeruje się, że porządny klaps ma nieocenione war­tości dydaktyczne. Nie sposób zastąpić go jakąkolwiek inną karą, a sa­mej konieczności karania żaden kretyn przy zdrowych zmysłach przecież nie zaneguje!

🖇

     – Może go pani ubrać.
     Ubieram glistę.
     Czy drzewo upadające w lesie wydaje jakiś dźwięk, jeśli nikogo nie ma w pobliżu? Lekarka konsekwentnie neguje moje istnienie mową ciała i mo­wą mowy. […]
     – Tak jest, bardzo dziękujemy – wcinam się z błaganiem w głosie. – Dzię­kujemy pani, pani doktor.
     – Do widzenia – mówi ona. – Do widzenia pani.
     Wychodzimy z gabinetu. […]
     – Ej – mówię do żony. – Ale ty mnie widzisz, prawda?
     Śmieje się.
     – Tak, moim zdaniem jeszcze tu jesteś.
     – Na chwilę sam zwątpiłem.

🖇

„Jeśli siedzisz wyżej, widzisz dalej, ale to nie czyni cię bardziej rozwiniętym”. Po prostu zajmujesz lepsze miejsce. I tyle.
     Nie ma więc słów, którymi mógłbym sam sobie pomóc przez wyrwę w czasoprzestrzeni, wesprzeć dawnego Trutnia, Trutnia z porodówki. Mogę jedynie robić swoje i trzymać się tego, co znam najlepiej.

🖇

Czasami rozmyśla [ojciec] o dziedzictwie, którego cię pozbawił. […]  Uro­dzi­łeś się z siurkiem między nogami […], pokolenia przodków twoich dzierżyły to berło nabrzmiałe do spełnień i uniesień, wymachiwały nim, dzięki sobie składając, wskazując drogę, folgując słabościom. Pokolenia budowały świat, ociosywały go berłami, żeby lepiej im się siedziało, w pocie czoła żyły i ginęły, a wszystko po to, żebyś nie musiał obsługiwać odkurzacza ani pral­ki, wypadać z rynku pracy, jeśli będziesz miał dziecko, wyrabiać w domu dodatkowego etatu bez wynagrodzenia. Żebyś pozostał niebieskim dzie­dzi­cem, panem swojego losu.
     A tu, na ostatniej prostej, Ojciec twój nogę ci podstawił, zamierza sączyć ci do ucha jad, wepchnąć w poczucie współodpowiedzialności, wychować w duchu ohydnie równościowym, dać ci nużący, wymęczony przykład! Może wściekniesz się, tak, to bardzo możliwe, kiedy zrozumiesz, ile utra­ci­łeś, zaprawdę bowiem nienawiść kroczy przed mądrością, a gniew przed zrozumieniem.
     A może nie? Może pojmiesz od razu, jaki dar jest ukryty w tym ostrzu, jak słodka w istocie trucizna, która ma trafić do twoich żył? Zrozumiesz, że Ojciec sam chce być olbrzymem, z którego ramion dosięgniesz nowego świata?

Jarek Westermark, Truteń, czyli rozprawa z ojcostwem,
Wydawnictwo Agora, Warszawa 2025,
(wyróżnienie własne)

     – Ojej.
     Słowo klucz, słowo miecz, słowo sztylet.

🖇

Każda rozpacz to lekcja. Po wyjściu trzeba wrócić. […] 
     Moja moc jest wyłącznie moją mocą. Jest ogromna i bezużyteczna.
     Tak jest, z dnia na dzień mam więcej doświadczenia.

🖇

Doskonale rozumiem frustrację, synu. Przyciąg­ną­łem ją do serca i ukochałem, żeby nie mogła mnie już zaskoczyć.

🖇

Może jednak? Przecież każde ewentualne światełko na koń­cu tunelu wymaga przynajmniej szybkiego zerknięcia.

🖇

     – Dajesz z siebie wszystko – mówi. – I tyle wystarczy.

(tamże)

5838. Z oazy (CCCLVIII)

Co­tygodniowe odliczanie literek, raz. Polowałam na tę książkę lata, więc nie pa­mię­tam już, dlaczego chciałam ją mieć. Upolowałam za grosze, więc zaczęłam. Choć nie są to intymne wyznania, tylko rozprawa społeczno-historyczno-obyczajowa czy, ina­czej, to nie jest plotkarska książka ani tekst z kluczem. prawie rzuciłam w kąt, bo weselnym wujkiem zajeżdżało i z lewej strony drogi, i z prawej.

Przeczytałam. Czasami się uśmiałam. Zachwyciło mnie kilka związków frazeo­lo­gicz­nych. Fragmenty odcedziłam. Na poprawiny po tym weselu bym jednak nie poszła.

Starzy musieli nas diabelnie kochać, bo żadnego z nas nie wy­wa­li­li z do­mu. A powinni. Byli mądrzy. I tak nas nigdy nie by­ło. Jak dobrze do­sta­liśmy w tyłek, wpadaliśmy odespać i podjeść.

🖇

To były czasy. […]  W Afganistanie był jeszcze spokój. Każdy się w kimś ko­chał, ale się nie afiszowaliśmy. Dziewczyny nie przepadały za kumplami swo­ich chłopaków. Niektóre zresztą były zmyślone. W niczym to nie prze­szka­dza­ło. Mieliśmy więcej czasu i mieliśmy o czym gadać. O wymyślonych rzeczach lepiej się gada. Nie ma potem człowiek wyrzutów sumienia.

🖇

Lubiłem atmosferę pewexów. To był elegancki świat. […]  Wcho­dzi­ło się i głupiało. Same cuda. Jak na amerykańskim filmie.

🖇

Pomyślałem „trudno” i właściwie byłem pogodzony z losem, ale zaraz po­tem zaczęli się drzeć. Komenda za komendą i cały czas biegiem. Komplet­nie od tego odwykłem. Jak człowiek posiedzi trochę w przyzwoitym więzieniu, to od razu wzrasta mu poczucie własnej godności. […]  Baczność, padnij, powstań, czołganiem… jednym słowem cały stary repertuar, bo przecież ni­cze­go nowego tutaj się nie wymyśli. Jakoś się doczołgałem i dopadłem do resz­ty skazańców zamkniętych w wielkiej i zatłoczonej sali, i od razu się za­py­ta­łem, co tu jest grane. […]  Zaszła jakaś tragiczna pomyłka wymiaru sprawiedliwości, ponieważ uciekliśmy z wojska, by znów się w nim znaleźć.

🖇

Pozycja słuchacza nie jest wcale taka zła. Nie musi dorywać się do głosu i nikt mu nie zarzuca, że sprzedaje kit.

🖇

Bunt to artykuł zastępczy wolności. Powód jest obojętny. […]  Bunt to trochę jak manewry w wojsku.

🖇

Człowiek nigdy nie przeżywa tego, co jest.
Przeżywa to, co było albo co będzie.

🖇

Któregoś dnia nie poszedłem do pracy. Jak zwykle. Chyba znalazłem sobie nawet jakiś powód. Szybka decyzja to moja specjalność. Wtedy w ogóle de­cy­zje były łatwiejsze. Nie to, co teraz. Podejmowało się jakąś, a i tak nie­wie­le się zmieniało. Właściwie można było podjąć jakąkolwiek. Uczucie, że nie ma się wpływu na własny los, jest uczuciem dość przyjemnym. Teraz jest niby wolność, ale ludzie są zniewoleni, jak nigdy nie byli. Wtedy byli kom­plet­nie pozbawieni wolności, a i tak każdy robił, co chciał.

🖇

[…]  człowiek potrzebuje sensu i niejedno znie­sie,
że­by się do nie­go dorwać.

🖇

Coś mi odbiło. Pomyślałem: zrobię maturę. […]  Przyjmowali tam klientów z trudnościami, przeszłością i umiarkowanie uzależnionych. Spełniałem wszystkie warunki i od razu mnie przyjęli. […]  Bardzo przyjemna szkoła. Za mojej pamięci nikogo nie wyrzucili. […]  Jako uczeń wytrzymałem tam trzy miesiące. Straciłem złudzenia, że w tych rozrywkowych warunkach cze­go­kol­wiek się nauczę. Natomiast za Boga nie chciałem porzucać takiego miejsca. Zostałem sprzątaczką. […]  Krzesła psuły się najwięcej, bo bez prze­rwy się na nich bujali. Psuły się książki, bo jak ktoś miał się czegoś nauczyć, to po prostu wyrywał te strony i brał do domu, żeby nie dźwigać. Zeszytów nie było, bo wszyscy ufali swojej pamięci.

🖇

Większość młodzieńczych cierpień bierze się z niewzruszo­nej wia­ry w istnienie świata jako takiego.

🖇

Lud jest konserwatywny. Chyba że przychodzi rewolucja. Wtedy jest ra­dy­kal­ny. Wówczas nic nie zapowiadało rewolucji. Myśleliśmy, że tak będzie zawsze. […]  jednym słowem, wierzyliśmy, że świat posiada skończoną i mniej więcej przyzwoitą formę. Byliśmy ostatnim tak szczęśliwym pokoleniem.

🖇

Wychodziło na to, że kobiety jednak wolniej się starzeją. Przy­naj­mniej te myślące. To przekonanie towarzyszy mi do dzisiaj.

🖇

Wyglądanie przez okno, pod warunkiem, że tam się niewiele dzieje, bardzo rozwija wyobraźnię. Niewykluczone, że lepiej niż czytanie. Większość ksią­żek wzięła się z nudy i nieciekawego okna.

🖇

Połowa lat osiemdziesiątych to była kraina cudowności. Czas po prostu tro­chę nie istniał. […]  Wszędzie było blisko. Nikomu się nie spieszyło. Wpa­da­ło się do kogoś na chwilę i wychodziło rano. Spróbujcie wykonać coś takiego dzisiaj. Tak. Ostatnie szczęśliwe pokolenie. Nie było lepszego alibi niż rze­czy­wi­stość. Kryła nas i chroniła jak najczulsza matka.

🖇

Rzeczywistość pełna jest znaków, tylko
trzeba je umieć odczytywać.

🖇

Jak się komuś nie podobało, mógł siedzieć w domu. Nie było społecznej pre­sji na przesiadywanie w knajpach. Na nic nie było. Owszem, rodzina cza­sem próbowała wywierać presję, nauczyciele wywierali, ale spo­łe­czeń­stwo jako takie było całkowicie liberalne. Mogłeś być, kim chciałeś. No, może ko­mu­niści i milicjanci nie mieli najlepszych notowań w społeczeństwie, ale za to całkiem niezłe u władzy, więc był remis i też się jakoś wyrabiali. Nikt ci nie kazał być bogaty, czysty, młody, uśmiechnięty i reszta tych im­pe­ra­ty­wów kategorycznych.

🖇

W ramach ekstrawaganc­kiego eksperymentu próbowaliśmy z Pluszowym uwalić się denaturatem. Zawsze nas ciekawiły zachowania lum­pen­pro­le­ta­ria­tu. W końcu tak jak oni byli marginesem społecznym, tak my świadomie wybieraliśmy margines kulturalny. Okazało się, że dinksem nie da się uwa­lić, ponieważ jest paskudny. Spożycie pół litra zajęło nam dwa dni. W ra­mach następnego eksperymentu spożywaliśmy krople żołądkowe. Po latach okazało się, że to żaden eksperyment, ponieważ identycznie smakuje czeski fernet produkowany obecnie przez znaną firmę Stock.

🖇

Byliśmy ciut za młodzi na epikę. Kręciła nas liryka. Do epiki się dorasta. Dlatego tylu jest poetów, a porządnych prozaików na lekarstwo.

🖇

Słuchałem wprawdzie punk rocka, ale powoli i nieodwołalnie odsuwałem się od lewicy. Ale prawica też mnie nie kręciła. Kto zresztą wtedy słyszał o ja­kiejś prawicy? Do dziś się zastanawiam, skąd się ona wzięła. Chyba tyl­ko z lewicy. Centrum też nie było, chyba że za centrystów weźmiemy anar­chi­stów. Zawsze chcieli wolności, a nigdy podatków.

🖇

Na szczęście zawsze mogłem sobie pójść i coś namieszać z Karolem. Z nim nie było, że to, że śmo, że może by jednak, aczkolwiek z drugiej strony i tak dalej. Mieliśmy zadanie do wykonania i je wykonywaliśmy. Teoria była nam obca. Action directe i tyle. Do Uniwersamu, do domu i po godzinie w mia­sto. Kompletnie nam wisiało, czy świat składa się ze znaczeń, czy z me­ta­for. Składał się z tego, z czego się składał. Z Kobielskiej, Korytnickiej i Kaleńskiej. W zupełności wystarczało. Jak się robiło ciasno, to jechaliśmy na Marszałkowską. Rzeczywistość przedstawiała się całkiem koherentnie.

🖇

Wtedy kompletnie nie myślałem o pisaniu esejów. Wydawało mi się to zu­peł­ną stratą czasu, ponieważ zamiast pisania mogłem sobie eseje czytać, co robiłem z wielkim uporem, wysiłkiem i często jednak z przyjemnością. Na starość chyba powrócę do podobnego rozwiązania.

🖇

Budowali metro. Nikt nie wierzył, że coś z tego kiedyś będzie. Byliśmy sceptyczni i cyniczni.

🖇

W komunizmie czas, podobnie jak pieniądze, miał wartość nieco umowną. Jedno i drugie się po prostu przepuszczało. Oczywiście, zdarzali się jacyś poważni ludzie, ale słabo ich znałem. Nie było górskich rowerów, nie było rolek, nie było desek. Trudno sobie to wyobrazić, ale po placu Zamkowym wszyscy chodzili na piechotę.

🖇

W kioskach pojawiły się kalendarze z gołymi babami. Na każdy miesiąc jedna goła baba. Pojawiły się też broszury z wydrukami biorytmów dla każdego. Też w kioskach. To były pierwsze sygnały, że spo­łe­czeń­stwo za­czyna się hedonizować.

🖇

Z tytoniów fajkowych były kolejno: przedni, najprzedniejszy, bosman, nep­tun i kapitan oraz amphora w czterech odmianach – zielona, czerwona, brą­zo­wa i niebieska.

🖇

Któregoś wieczoru po­sta­no­wi­liśmy z Karolem coś zrobić. […]  rzeczywistość nie wysyłała ja­kichś specjalnie zachęcających sygnałów. Ot, noc jak noc.

🖇

Czas sobie leciał, był czerwiec i za godzinkę miało się zrobić jasno. I wtedy Karol powiedział: „Może wejdziemy na dźwig?”. „Przecież już byliśmy” – od­po­wiedziałem. „Ale na ten” – odrzekł Karol. Budowali akurat Marriott i postawili sobie tam dźwig. […]  Powiedziałem, że możemy wejść. Szliśmy i szliśmy. Chyba z godzinę, bo się jasno zrobiło. Po takich szczebelkach. W koń­cu doszliśmy. Fajnie na górze bujało. Centralny wyglądał jak pacz­ka papierosów. Patrzyłem sobie z góry na moje miasto i wiedziałem, że wyżej już nie zajdę. I wtedy właśnie pomyślałem, że może jednak wyjadę i zostanę w końcu tym pisarzem. Miesiąc później to zrobiłem.

Andrzej Stasiuk, Jak zostałem pisarzem
(próba autobiografii intelektualnej), wyd. IV,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2016.
(wyróżnienie własne)

Świat kulał w szczegółach, ale nikt przecież nie obiecywał, że będzie łatwo.

🖇

[…]  umysł był wtedy giętki i wszystkie klęski zamieniał w zwycięstwa.

🖇

Dopiero teraz widzę, że moje życie składało się ze zdarzeń. Kiedyś zdawało mi się, że z myśli i uczuć. Podstawowy błąd.

(tamże)

sobota, lipca 12, 2025

(5835+1). 193/365

świętowaliśmy i, nie licząc wspaniale spędzonego wspólnie cza­su, bilans dzisiejszego popołudnia jest im­po­nu­ją­cy. stra­co­no dwa dziewictwa ku­li­nar­ne, po jednym przez Haw­wę i Catty, oraz jedno kulturowe — drzewko osłupiało na widok hobby horse. tylko Sadownik, po­zo­stając przy schabowym, nie dał się ni­czym nowym zaskoczyć, bo ma w zwyczaju śledzić naj­po­pu­lar­niej­sze tren­dy modowe.

193/365

alternatywny tytuł wpisu:
(5835+1). Wspaniały nieukradziony czas (II)

5835. Wspaniały nieukradziony czas

Dzięki arcyprzedsiębiorczej naturze pappone dożyliśmy czasów, gdy swobodnie, nie­kiedy nawet z odrobiną dumy, można przyznać się do czegoś wstydliwego, tego, co kiedyś nazy­wa­no­by grzechem lub niegodziwością. Dziś jest to co najwyżej spryt­ne posunięcie na plan­szy rzeczywistości, dopóki nikt nikogo za rękę nie złapał, a nie złapał.

Po dwu­dzie­stu siedmiu latach razem na początku czerwca przyznałam się Sadow­ni­ko­wi, że w wieku dwunastu lat… ukradłam na feryjnym, sportowym wyjeździe książ­kę. Ukra­dłam nie dla sportu, choć jej tytułu dziś nie pamiętam, więc może mogłam się bez niej obejść.

Księgarnia […]. Czasami kradłem książki. Mam nadzieję, że bę­dzie mi to wybaczone. […]  Ja nigdy nie chodziłem do bibliotek.

Andrzej Stasiuk, Jak zostałem pisarzem (próba autobiografii
intelektualnej
), wyd. IV, Czarne, Wołowiec 2016.

Wczoraj przy fantastycznym obiedzie w fantastycznym towarzystwie wspomniałam o sensie powyższego fragmentu Stasiuka i…

Duma mnie rozpiera, że spędziłam popołudnie w tak luksusowej grupie osób zło­dziej­skich. Przyznałam się, że z biblioteki ukradłam za na­sto­la­ty Księżycową dolinę Jacka Londona. Nie liczyłam na to, że współbiesiadujące osoby mają na swoich kon­tach to samo doświadczenie. Tymczasem okazało się, że Hawwa zwinęła z biblioteki książkę do gra­ma­tyki, a Sadownik, wów­czas zbyt młody, by zgodnie z pra­wem, re­gu­la­minem i zasadami współżycia społecznego wypożyczyć, wy­niósł i nigdy nie oddał Sztukę kochania Wisłockiej.

Duma* pozostaje nieskromnych roz­mia­rów, bo za­ane­kto­wa­liśmy przyzwoite ies­be­eny. Nie jestem pewna, czy nasi dziadkowie nie przewracają się w grobach, nie tyl­ko z po­wodu złodziejstwa, ale przede wszystkim tej dumy, godnej niejednego pol­skie­go poli­tyka XXI wieku.

Całość tego wpisu można zamknąć w kilku słowach: powiedz, jaką książkę u­kra­dł_ś, a powiem Ci, na kogo wyrosł_ś. Hi, hi.

My — Hawwa, Sadownik i ja — nie chwaląc się, wyrośliśmy na fajnych ludzi.

___________
  * [suplement dzisiejszy, wieczorny]
Catty zwinęła z biblioteki Króla szczurów Jamesa Clavella.

czwartek, lipca 10, 2025

5834. 191/365   // Kromeczka (XXIII)

myślę o Niej od momentu, gdy tylko przeczytałam poniższy fragment w ze­szłym tygodniu. nie śmiałam w nastoletnim życiu, ale zdą­ży­łyśmy — odnalazł nas dla nas plac konstytucji. mój świat dzięki Niej od wielu lat jest wrażliwszy, de­li­kat­niej­szy i zdecydowanie piękniejszy.

191/365


fot. Kaan, fragment.
 

Nie zdążyłem na przyjaźń z kolegą, którego ceniłem ponad wszystko. Krą­ży­liśmy wokół siebie przez lata. Wiele nas łą­czy­ło. […]  zabrakło mi tej przebojowości, by chcieć więcej. By się widywać i czerpać z tego podobieństwa, które jednocześnie po­zwa­lało na to, byśmy byli różni. Właśnie ta różnica była naj­bardziej pociągająca. Nie zdążyłem zadać mu ważnego pytania. Był wzorcem, idealnym kandydatem. Nie zbliżyłem się, nie śmiałem. […]
     Cieszę się, że przeżyłeś – powiedział – naprawdę nie wiesz, jak bardzo się cieszę.
     I to jest kurewsko niesprawiedliwe, bo zostawił mnie z tym zdaniem i umarł. Tęsknię za nim, jakbyśmy jednak zdążyli zo­stać przyjaciółmi. Jest tyle osób, bez których świat byłby lep­szym miejscem, a bez niego świat będzie brzydszy i głupszy.

Mikołaj Grynberg, Rok, w którym nie umarłem,
Wydawnictwo Agora, Warszawa 2025.

5833. Panna cotta (CLXV)

Natka & Jabłoń:
(pochylają się nad concordanza dei tempi,
czyli zgodnością czasów)

Natka:
Jak mówisz:
saprò*,
to nic nie wiesz.

Jabłoń:
(pozostała w zachwycie nad
metafizycznym wymiarem tego zdania
)

__________
  *  będę wiedzieć / dowiem się.

Jabłoń:
(nie może przestać podziwiać
konstrukcji nowo poznanego słowa
)

aldilà
dosł. doztàm,
tłum. zaświaty

wtorek, lipca 08, 2025

5832. Czekariat (CXVI)


fot. Saxifraga, fragment.
 

Poszukiwacz to ktoś, kto szuka, choć niekoniecznie znajduje.
     Wcale nie musi wiedzieć, czego tak naprawdę szu­ka. To po prostu ktoś, dla kogo życie jest poszukiwaniem.

Jorge Bucay, Opowiastki do przemyślenia,
przeł. Magdalena Olejnik, Zysk i S-ka, Poznań 2021.

poniedziałek, lipca 07, 2025

5831. Z oazy (CCCLVII)

Co­tygodniowe odliczanie literek, trzy. Należała się na stosiku czytelniczym. Nacze­ka­ła się. Wdrapała się na sam szczyt wirtualnej górki do przeczytania, gdy Hannah zapytała: czytałaś?

Przeczytałam. Tylko jedna historia opróżniła mi woreczki łzowe. To rewelacyjny wynik w porównianiu z czwartą częścią cyklu, ale żadne osiągnięcie w porównaniu z pierwszymi trzema „tomami”.

Ludzie, którzy postanawiają wrócić do przeszłości, choć znają skomplikowane zasady i są świadomi ryzyka, muszą mieć ważny powód.

     – No więc kto pani zdaniem mógł odnaleźć szczęście? Dziewczyna, która nie miała szansy się z panią zobaczyć, czy ta, która miała?
     – Dziewczyna, która nie miała szansy się ze mną zobaczyć, czy ta, która miała…?
     Hirai wydmuchała dym, jak gdyby chciała powiedzieć: „Reszty domyśli się pani sama”.
     […]
     Kiedy Tsumugi się nad tym zastanowiła, stwierdziła, że różnica była ogromna.

Wypowiedzenie słów „Podobasz mi się” powinno być proste, ale wygląda na to, że serca wszystkich ludzi otacza potężny mur. Nie jest to bariera fi­zycz­na, lecz emocjonalna. Kiedy wchodzimy w interakcje z innymi ludźmi, ha­mu­je­my się, bo nie wiemy, co jest po drugiej stronie muru.
     My, ludzie, mamy z natury tendencję do strachu przed nieznanym i z te­go powodu wielu z nas się waha. […]  Gdyby ludzie mogli zobaczyć, co kryje się w twierdzach innych osób, i zrozumieć ich emocje, może zburzyliby swo­je mu­ry. Mury te są zbudowane przede wszystkim z lęku przed od­rzu­ce­niem, a zawód miłosny sprawia, że stają się jeszcze wyższe.

Oczywiście podróżowanie w czasie musiało być ryzykowne. W pewnym sensie było to logiczne. W końcu cuda się zdarzają, ale wiąże się z nimi ryzyko.
     – Zrozumiałem.

Na tym świecie zdarzają się niezliczone sytuacje, w których lo­gicz­ne rozumowanie nie zawsze prowadzi do dobrej odpowiedzi.

Ludzie ciągle zmieniają nastawienie. Niezależnie od tego, jak silne jest na­sze postanowienie, czasem najbłahsze wydarzenie może wywołać wąt­pli­wo­ści. A kiedy wątpliwości ujrzą światło dzienne, mogą być trudne do stłu­mienia, nawet jeśli mocno się staramy. To tak, jakby nagle pojawiła się inna wersja nas, prezentująca przeciwne poglądy niż jeszcze kilka sekund wcześniej.

Istnieją dwie odmiany żalu: żałujemy swoich czynów i straconych szans.
     Kiedy żałujemy, że coś zrobiliśmy, wynika to albo z tego, że nie możemy tego cof­nąć, albo z fatalnych skutków, kiedy na przykład zranimy kogoś nietaktowną uwagą albo kiedy czujemy się okropnie, wyznawszy komuś miłość.
     Kiedy natomiast żałujemy, że czegoś nie zrobiliśmy, ma to związek z niewypowiedzianymi słowami albo z niewyznaną miłością.

W życiu często zdarza nam się, że czegoś żałujemy, ale nie da się tego cofnąć. W większości chodzi o coś, co robimy w chwili złości. Rozwiązanie konfliktów […]  niekiedy wymaga dużo czasu. Niezależnie od tego, jak bar­dzo żałujemy swoich słów lub zachowań, zadane przez nas emocjo­nal­ne ra­ny nie zagoją się, jeśli uczucia zranionej osoby się nie zmienią.

[…]  czternastego lutego, czyli w walentynki. W Japonii w tym dniu kobiety wyrażają swoje uczucia wobec mężczyzn, dając im czekoladki. Mężczyźni z kolei odwdzięczają się kobietom miesiąc później, w Biały Dzień.
     Początki tradycji walentynek sięgają trzeciego wieku w starożytnym Rzymie. Cesarz zabronił wówczas swoim żołnierzom się żenić, ponieważ uważał, że prędzej zdecydują się na dezercję, niż zostawią swoje ukochane. Dobroduszny kapłan Walenty współczuł im i dlatego udzielał ślubów w ta­jem­ni­cy. Kiedy cesarz się o tym dowiedział, był wściekły. Ostrzegał Walen­te­go, ale kapłan w dalszym ciągu stawał w obronie miłości. Nie­po­słu­szeń­stwo kosztowało go życie. Z czasem ludzie postanowili upamiętnić odwagę Walentego i nazwali dzień jego egzekucji „dniem Świętego Walentego”.
     Ponadto w dawnym kalendarzu księżycowym czternastego lutego wy­pa­dał początek wiosny, pory roku, w czasie której ptaki dobierają się w pary.

Każdemu zdarzają się chwile, w których nie jest się w stanie po­wie­dzieć: „Kocham cię”. Ale co by było, gdyby naprawdę dało się czytać innym ludziom w myślach?

     – …Yu.
     – Co?
     – Yu, czyli „delikatna”.
     – Yu?
     Riuji odpowiedział niemal natychmiast.
     – Myślałem o tym imieniu od samego początku.

Czas płynął nie tylko w teraźniejszości, lecz również w przeszłości, zmierzając ku przyszłości.

Toshikazu Kawaguchi, Zanim zapomnimy
o życzliwości
, przeł. Joanna Dżdża,
Grupa Wydawnicza Relacja, Warszawa 2025.

Nareszcie te uczucia…

Niech pani będzie szczera. I proszę pamiętać, że praw­do­po­do­bieństwo można zwiększyć. Im więcej razy pró­bu­je­my, tym większe mamy szanse. Im więcej się wahamy, tym więcej tracimy. Rozumie pani?

     – To, czego doświadczyłam… to nie był sen, prawda?
     – Nie wierzy pani, że to się wydarzyło?
     – Nie, chcę wierzyć, że to była prawda.
     – W takim razie nawet gdyby to, co pani zobaczyła, było snem, to i tak stanowiłoby to część pani życia, prawda?

W życiu są tylko dwie drogi: zrobić coś albo tego nie zrobić. Ludzie muszą wybrać jedną z nich.

Co mogę powiedzieć, żeby ukoić
twoje życzliwe serce?

(tamże)

*

Funiculì funiculà*, Luigi Denza (kompozytor),
Giuseppe Turco (tekst), Andrea Bocelli (tenor).

__________
  *  neapolitańska pieśń napisana w 1880 roku z okazji inauguracji kolei linowo-terenowej, prowadzącej na szczyt Wezuwiusza (źródło).

5830. Czekariat (CXV)


fot. Saxifraga.
 

A myślałeś, co powiesz na moim pogrzebie? – zapytała Juno.
     Tak.
     Naprawdę o tym myślałeś?
     Tak.
     No to co byś powiedział?
     Mam tylko początek przemówienia.
     Dawaj.
     Po­wiedziałbym: Juno była przygodą mojego życia.

     Juno uznała, że to ładne, i się uśmiechnęła.
     A następnego dnia powiedziała, że jednak wolałaby inny początek: „Juno była miłością mojego życia”.

Mikołaj Grynberg, Rok, w którym nie umarłem,
Wydawnictwo Agora, Warszawa 2025.