poniedziałek, września 29, 2025

5903. Z oazy (CCCLXXXI)

Ostatnie, struktural­nie umieszczone w konkretnym dniu tygodnia, odliczanie li­te­rek. Osoba, która była inspiracją do niedzielnego odliczania, ponad półtora roku temu zabrała swoje zabawki z mojego życia.

Z czasem niedziela obsunęła się w poniedziałek, a ten ostatnio zaczął mnie uwierać. To miejsce nie jest dla mnie o musieniu, trzebaniu czy dukaniu kolejnych liter alfa­be­tu, skoro powiedziało się ‘a’. Więc tak, ostatnie poniedziałkowe odliczanie, ostat­nie w ogóle odliczanie literek. Tu. Dziś.

Uśmiecham się, bo nie ma lepszej, bardziej adekwatnej lektury, która stawia kropkę i mówi: wystarczy. Zamyka, kończy, ale i otwiera nowe przestrzenie.

Dobra rezygnacja to tak naprawdę nie strata, lecz wymiana, […]  jest próbą wywarcia wpływu, stworzenia innej przyszłości.

🖇

[…]  nosimy w sobie sprzeczność – tęsknimy za tym, co dla nas dobre, i za tym, co nam szkodzi, działamy zgodnie z własnym interesem i na własną szkodę, potępiamy zaniechanie i jednocześnie pragniemy zaniechać. […]  po­święcamy na coś życie, aby potem w mgnieniu oka to porzucić. […]  Za­nie­chanie nie musi oznaczać zgody na pasywność, może być alternatywą, szansą na przemyślenie czegoś, pogodzenie się z tym, że nie wszystkie ocze­ki­wania i pragnienia zostaną spełnione […].

🖇

Zaniechanie, wycofanie, rezygnacja są podejrzane i wymagają wytłumaczenia, nie można „nie być zainteresowanym” ot tak sobie.

🖇

Eric Hobsbawm określił procesy, które odmieniły Europę i znaczną część skolonizowanego przez jej mieszkańców świata, kształtując go na kolejne stulecia. Historyk wspomina, że między 1789 a 1848 rokiem w języku an­gielskim pojawiły się takie słowa jak „przemysł” i „przemysłowiec”, „fa­bry­ka”, „klasa średnia”, „klasa robotnicza”, „kapitalizm”, „socjalizm”, „kolej”, „liberalny”, „konserwatywny”, „dziennikarstwo”, „ideologia”, „kryzys” czy „strajk”. Sprawdziłam, że rzeczownik procrastination (po łacinie pro­cra­sti­na­tio – zwłoka, odkładanie rzeczy na jutro) znany był wów­czas angiel­szczy­źnie co najmniej od dwóch stuleci.

🖇

W teorii oświeceniu towarzyszyły hasła emancypacji i równych praw dla wszystkich, w praktyce emancypacja ta dotyczyła przede wszystkim tych już uprzywilejowanych, którzy potrafili wykorzystać rodzące się możli­wo­ści dla własnych celów.

🖇

Roland Barthes szczególnie dotkliwą jej [niemocy] odmianę umieszczał pod wezwaniem Flauberta i nazywał „marynatą”: „Oznacza to, że rzucamy się w pewnej chwili na łóżko i się »marynujemy«. Nic nie robimy, myśli kręcą się w kółko, jesteśmy trochę strapieni… »Marynaty«, często je mam, bardzo często, ale nigdy nie trwają długo, kwadrans, dwadzieścia minut… Potem odzyskuję odwagę”.

🖇

Jedną z fantastycznych właściwości literatury jest to, że pozwala ona toczyć rozmowy ponad czasem.

🖇

W innym miejscu [Olga] Drenda proponuje ćwiczenie z pokory – zaak­cep­to­wać niedosyt, zrezygnować z czucia się arbitrem prawdziwości, bo żyjemy w świecie, w którym „[w]szystko pożera żywioł fikcji podającej się za bez­dys­ku­syj­ny fakt”. Zaniechanie pewności jest uwalniające, gdy na za­le­wa­ją­ce nas codziennie informacje spojrzymy jak na opowieści fikcyjne – wtedy łatwiej nam złapać oddech.

🖇

[I wojna światowa] Nie naruszyła tradycyjnej hierarchii rozpiętej między dworem a czworakami, nie wyprowadziła kobiet – w skali masowej – z do­mów do fabryk ani na uniwersytety, nie zmusiła do zapytania o status na­ro­dów podporządkowanych: Białorusinów i Ukraińców. Pogłębiła mity o cudownym powołaniu Polski, »przedmurza chrześcijaństwa«, o ży­do­wskiej zdradzie i knowaniach przeciw Kościołowi, o tym, że ostatecznie wszystko powinno być takie, jakie zawsze było.
Witold Gombrowicz

🖇

[Ludwik Flaszen] Drwił z ofensywnego patosu działania, obnażał śmiesz­ność prężenia muskułów, napinania się, przekonania o wła­snej waż­no­ści i niezbędności. Zastanawiał się, czy człowieczeństwo nie objawia się aby najpełniej w zaniechaniu, i pytał: „bilans ludzkości działającej jest dodatni. A w przeliczeniu na dobro? […]. Kto wie.

🖇

Parafrazując [Jacka] Halberstama, można powiedzieć: niepowodzenie to coś, co kobietom wychodzi wyjątkowo dobrze, kobiety zawsze mogą liczyć na porażkę. A jeśli tak, warto to wykorzystać. […]  Kobiety bywały wolne i szczęśliwe w pozornie niewesołych sytuacjach. Jeśli ich życie, w po­wszech­nym przekonaniu, było porażką, to tym samym uwalniały się od spo­łecz­nych oczekiwań i wreszcie mogły robić to, co im się podobało. A przy­naj­mniej więcej z tego, na co rzeczywiście miały ochotę. Porażka bywa sukcesem, klęska – wyzwoleniem.

🖇

Śnienie, marnowanie czasu, wycofywanie się na margines to sposoby na wypisywanie się ze wspólnotowego przeżywania rzeczywistości, które jest wspólnotowe tylko z pozoru, a tak naprawdę bardziej przypomina zbio­ro­we otępienie.

🖇

Postanowiłem zacząć nowe życie. Stanowczo i nieodwołalnie. Do roz­strzy­gnię­cia pozostało tylko pytanie: od kiedy? Odpowiedź nie nastręczała wąt­pli­wo­ści: od jutra. Obudziwszy się nazajutrz stwierdziłem, że znowu jest dzisiaj, zupełnie tak samo jak wczoraj. Ponieważ nowe życie miałem zacząć od jutra, dzisiaj nie mogłem zacząć nowego życia. »Nic straconego – po­my­śla­łem sobie. – Jutro też będzie jutro«. I spokojnie przeżyłem dzień po sta­re­mu. Nie tylko bez wyrzutów sumienia, ale i pełen dobrej myśli i krzepiącej nadziei. Cóż, kiedy nazajutrz znowu było dzisiaj, podobnie jak wczoraj i przed­wczoraj.
Sławomir Mrożek, fragm. opowiadania Nowe życie.

Zofia Zaleska, Zaniechanie,
Wydawnictwo Karakter, Kraków 2025.
(wyróżnienie własne)

W podróży ekscytujące jest to, że
może okazać się także ucieczką.

🖇

Zaniechanie odwraca się od świata lub przygląda mu się z boku bez żalu.

🖇

Przestajemy coś robić, gdy wierzymy, że możemy się zmienić; poddajemy się, gdy uważamy, że nie możemy.
   // Adam Phillips

🖇

Nieustanne starania o to, aby inni uznali nas za ludzi, samopogarda i wstyd z powodu własnej historii uma­cnia­ją system, który całym grupom odmawia człowie­czeń­stwa […].

🖇

[…]  żyje się „dla chwil i rzeczy, które wytrącają nas z równowagi”.

(tamże)

niedziela, września 28, 2025

5902. Ranek po sadowniczym wytchnieniu…

Sadownik:
(jeszcze w piżamce, przed meczem o brąz,
zmierza bezzszelestnie do kuchni
)

Jabłoń:
Ja też!

Sadownik:
Za tymi słowami tęskniłem!

Sadownik & Jabłoń:
(ryknęli śmiechem, a potem
już z kawą w dłoniach obejrzeli mecz o brąz
i zjedli śniadanie przed meczem o złoto
mistrzostw świata siatkówki mężczyzn
)

[…]  mało jest lepszych sprawdzianów na żywość relacji dwoj­ga ludzi niż zjedzone w przyjemnej atmosferze wspól­ne śniadanie.

Krzysztof Varga, Śmiejący się pies,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2025.

poniedziałek, września 22, 2025

5900. Czekariat (CXXIV)


fot. Cubú.
 

uczestniczymy w tańcu miłości,
ale nie decydujemy o krokach.

5899. Z oazy (CCCLXXX)

Urlo­powe literki. Choć pełne sierści, a może nawet podszerstka, porzucone na rzecz tamtej książki. Przełamane inną lekturą z ogromną ulgą, bo sporo w tej książce dzia­derstwa. Kamieniem nie rzucę, sporo go w sobie też mam. Wyło z rozkoszy, czytając wiele ustępów, ktore celnie, w punkt i bez zbędnych słów opisują otaczające zja­wi­ska społeczne.

Wygląda na to, że na moje skromne potrzeby, dzięki tej lekturze, w końcu zro­zu­mia­łam funkcję bele­try­sty­ki: można w usta bohaterów włożyć kwestie, których nie wy­pa­da lub nie można wy­powiedzieć na głos, a które przecież się myśli lub ma się od długiego już czasu do­głęb­nie prze­my­ślane i odłożone na półkę zrozumienia. Gdy ktoś się oburza, można śmiało za­re­a­go­wać: to nie ja, to on, bohater, takie rzeczy wy­gaduje!

Precyzyjnie, inteligentnie (arcy) i z psim kłaczkiem napisana opowieść. Czego chcieć więcej?

[…]  gdy bierze się do domu psa, zmienia się całkowicie krajobraz są­siedz­kich znajomości. Zaczynamy rozmawiać z ludźmi, mijanymi dotąd obo­jęt­nie przez lata, bo okazuje się, że mają psa, tak jak my mamy. Wczoraj sze­dłem bez ciebie naszą ulicą i pani Magda mnie nie poznała, bo gdy ty mi nie towarzyszysz, staję się niewidzialny. Jesteś moim znakiem roz­po­znaw­czym, hasłem rzuconym w świat: oto ja, Wojciech Borsuk, właściciel Ziutka, po Ziutku mnie poznacie!

🖇

Jezu, przestań! Uspokój się! Nie ciągnij tak! Nie wy­trzy­mam z tobą, uduszę cię! […]  miłości mojego życia.

🖇

Ja dopiero od kiedy mam ciebie, zaczynam mądrzeć i podążać jasną drogą samoświadomości. Oczywiście jest to prosta droga na cmentarz, ale lepiej iść na cmentarz prostą drogą, bez zbytecznego pośpiechu, niż kluczyć krę­ty­mi ścieżkami, łudząc się, że nie dotrze się do celu. Nie, cel jest jasno wy­zna­czo­ny, droga wytyczona i trzeba zrobić wszystko, by ten marsz nie był peł­nym cierpienia i lęku miotaniem się w czarnym lesie, lecz przepełnionym spokojem spacerem ku nicości.

🖇

A potem dołożyłem kilka komunałów o tym, że przecież panta rhei, że carpe diem i że trzeba szukać arystotelesowskiego złotego środka. No i że epi­ku­re­izm, wbrew temu, co się o nim myśli, nie oznacza bezrozumnego he­do­ni­zmu, tylko znajdowanie spełnienia w przyjemnościach biernych. Na koniec wyłożyłem Tomaszowi, że musi przede wszystkim uwolnić się od strachu przed samotnością. Jeśli uda mu się pokonać ten lęk, będzie wolny i może nawet na swój sposób szczęśliwy.

🖇

[…]  zgadzali się na moje potrzeby, ale, jak to mówili, w granicach roz­sąd­ku. Na zawsze zapamiętałem to „w granicach rozsądku”, więc przez resztę życia widziałem wokół siebie żywe ilustracje tego „w granicach rozsądku”. Ludzi mądrych – ale w granicach rozsądku, ludzi pięknych – ale w gra­ni­cach roz­sąd­ku, ludzi szczęśliwych – ale w granicach rozsądku, lu­dzi uta­len­to­wa­nych – ale wyłącznie w granicach rozsądku. Według moich ro­dzi­ców roz­są­dek był cnotą wartościującą wszystko. Nie istniała aktywność ani ce­cha charakteru, której nie można by było ograniczyć ani zdusić gra­ni­ca­mi roz­sąd­ku. I nie było człowieka, którego granicami rozsądku nie dałoby się wykastrować z oryginalności, poczucia wolności i niezależnej myśli. Wokół nas, kudłaczu, żyją setki tysięcy, miliony ludzi, których życie zawodowe, artystyczne czy osobiste zostało zrujnowane przez granice zdrowego rozsądku.

🖇

Od kiedy wprowadzono segregację odpadów, osobne kontenery na szkło, pla­stik, papier, biodegradowalne oraz zmieszane, to śmieci wypełzły na uli­ce, place, skwery i deptaki. Jak gdyby wielki wysiłek umysłowy, po­trzeb­ny do tego, by dokonać rozróżnienia i wybrać kontener, przerastał prze­cięt­ne­go mieszkańca tego miasta.

🖇

[…]  piwo w naszym kraju właściwie nie jest alkoholem, to raczej coś w rodzaju herbaty dla mężczyzn.

🖇

Nagle stacje benzynowe zamieniły się w świetnie zaopatrzone sklepy mo­no­po­lo­we, gdzie przy okazji sprzedawano drobne akcesoria do samochodów, płyn do spryskiwaczy oraz papierosy i słodycze. Większym wysiłkiem było nie kupić alkoholu, niż go kupić. Alkohol, od najgorszego piwa po porządne whisky, był w każdym sklepie, prócz warzywniaka i piekarni, z tym że licz­ba sklepów z alkoholem przewyższała kilkukrotnie liczbę tych z pieczywem i owocami, warzywami, serami, wędlinami, o sklepach rybnych nie wspo­mi­nając.

🖇

Zadziwiające, ile miejsca w łóżku może zająć nieduży pies! Nie, nie, nic ci nie wypominam, po prostu byłoby dobrze, gdybyś o tym wiedział i wziął pod uwagę też moje potrzeby.

🖇

Byłem człowiekiem przerażająco wręcz normalnym, co powodowało, że każ­dy cios rzeczywistości odczuwałem o wiele boleśniej niż ci tak chętnie i publicznie opowiadający o swojej nadwrażliwości, depresji, lękach i zdia­gno­zo­wanych ku ich satysfakcji zaburzeniach, dzięki którym mogli się po­zbyć jakiejkolwiek odpowiedzialności za wszystkie kurewstwa czynione naj­bliższym. Moda na zburzenia osobowości doskonale pomogła psy­cho­pa­tom i socjopatom w sianiu spustoszeń wśród normalnych ludzi bez ko­niecz­no­ści ponoszenia najmniejszych konsekwencji.

🖇

Ja chcę! Mnie się należy! Daj mi! Daj mi!
Nie wiem, czego chcę, ale chcę to mieć!

🖇

[wielomiliardowa ludzka szarańcza] im szybciej rozwija się pod względem tech­nologicznym, tym prędzej traci jakąkolwiek umiejętność abstrak­cyj­ne­go myślenia, przewidywania przyszłości, wyciągania wniosków z prze­szło­ści, a nawet nie jest w stanie zrozumieć własnego zachowania. […]  Spośród wielkich wymierań, a było ich dotychczas pięć, kiwaczku, czyli ordowickie, dewońskie, permskie, triasowe i kredowe, najstraszliwsze jest wymieranie obecne – umysłowe.

🖇

Tymczasem posłuchaj: jeśli ktoś ci mówi, że zwariowałeś, za­cho­wu­jesz się irracjonalnie, pędzisz ku zagładzie, to może oznaczać, że ten ktoś, zazwyczaj bliski, czuje, że wymykasz mu się z rąk, wylatujesz z jego orbity, i jest z tego powodu zwyczajnie zły.

🖇

Dekalog naiwności stanowił, że gospodarka będzie się rozwijać w sposób nie­skoń­czony, PKB rosnąć bez limitu, społeczeństwo będzie nieustannie pokonywać kolejne etapy rozwoju cywilizacyjnego, każdy obywatel zwięk­szy z dnia na dzień swoje kompetencje kulturowe, kleptokracja, ko­rup­cja i kolesiostwo przegrają nieodwołalnie z europejskimi standardami służby społecznej i tak dalej, i tak dalej.

🖇

Boże, jak ja często myślę, że chciałbym być psem! Jak ja chciałbym czasami być tobą, nie masz pojęcia!
     […]  Jakże ja ci zazdroszczę tej umiejętności nagłego zasypiania ka­mien­nym snem, tej oceanicznej obojętności na świat, która cię wówczas ogarnia.

🖇

Niedojrzałość emocjonalna szła pod rękę z dziecinnością polityczną, świa­to­po­glądową i niedorozwojem psychicznym. Wszyscy oni byli wykształceni […].
     Ty również jesteś głupolem, kudłaczu, ale przynajmniej nie masz ra­dy­kal­nych poglądów politycznych, a to już dużo.

🖇

Tak, Ziutku, człowiek często zapomina o niepodważalnych prawach natury […]. Wylatuje mu gwałtownie z głowy wiedza, że nawet jeśli wzniesie nowy dom, zasadzi kolejne drzewo i spłodzi następnego syna, to nie odegna szczu­płej żniwiarki w długiej sukni i ze spokojnym wzrokiem, albowiem zmart­wych­wstanie pożądania i ponowne narodziny fizycznych pragnień nie unie­waż­niają przeżytych lat.

🖇

Chciałem pociągnąć Tomasza za sobą w odmęty mizantropii, by ratować jego umysł i zbawić jego zbłąkaną duszę, czyli po prostu układ limbiczny. Dusza, Ziutku, znajduje się bowiem u człowieka gdzieś między płatem czo­łowym a płatem ciemieniowym, jestem o tym przekonany.

🖇

[…]  przechodziłem na jasną stronę życiowego realizmu, czasami ocie­ra­ją­cego się o cynizm, ale był to cynizm homeopatyczny. Małe dawki na tyle bezpieczne, żeby nie poczuć się frustratem, ale uznać siebie za człowieka znającego mechanizmy świata.

🖇

[…]  oddaliłem się od świata na największą możliwą odległość. Nie masz pojęcia, Ziutku, jak daleko można uciec, nie ruszając się z własnego mieszkania.

🖇

Człowiek gotowy, by oddać za darmo swój bezcenny czas, pozbyć się mo­żli­wo­ści samodzielnego myślenia i zyskać możliwość wydawania mnóstwa pieniędzy, ma dziś do wyboru Ligę Mistrzów i Kościół katolicki. Tertium non datur.

🖇

Milion razy dziennie dzieje się na świecie tak, że ktoś nie może zrozumieć prostych mechanizmów życia, głównie dlatego, że nagle zaczynają dotyczyć akurat jego życia, więc stają się nieprawdopodobnie skomplikowane. Gdy­by dotyczyły innych ludzi, łatwo moglibyśmy mu wytłumaczyć, o co chodzi.

🖇

Czasami warto być ponurakiem, Ziutku, a nie wesołkiem. I lepiej błaznem niż pajacem, bo błazen to mędrzec w świecie pajaców zaludniających ten świat.

🖇

Spójrz czasem w górę, nie tylko w ziemię, oderwij nos od chodnika i zrozum, że świat nie kończy się na tym obsranym i zaśmieconym trawniku, tylko idzie w górę, ku niebu!

Krzysztof Varga, Śmiejący się pies,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2025.
(wyróżnienie własne)

Posiadanie psa to pewien wybór życiowy, brzemienny w skutki, wybór poważniejszy niż małżeństwo, a po­nie­kąd nawet rodzicielstwo.

🖇

Widzisz, Ziutku, wszystko na dobrą sprawę sprowadza się do udanego dobrania leków, wszelkie problemy emo­cjo­nalne i egzystencjalne da się rozwiązać za po­mo­cą farmakologii. […]
     No dobrze, wezmę hydroksyzynę i pójdziemy spać. Jutro może wybierzemy się na Pole Mokotowskie, co? Dawno tam nie byliśmy, przed końcem świata po­win­ni­śmy zrobić sobie długi spacer.

🖇

Prawdziwe szczęście niewiele kosztuje. Jeśli jest dro­gie, niedobrego jest rodzaju” – tak napisał de Cha­teau­briand, Ziutku, i to jest najmądrzejsze zdanie o szczę­ściu, jakie przeczytałem.

(tamże)

niedziela, września 21, 2025

5898. 264/365

są połączenia te­lefoniczne, których nie wykonasz, bo nie masz numeru, bo nie ma już po tej stronie tęczy człowieka, którego oddech chciał_byś usłyszeć.

są połączenia te­lefoniczne, które wykonasz, bo masz numer, bo człowiek odbierze; dzwonisz, choć po wszystkim za­sta­na­wiasz się wie­lo­krot­nie i do znudzenia, po co sobie to robisz, ale (!) przy­cho­dzi dzień, gdy odkrywasz: to nie ty, to nadzieja wci­ska zieloną słu­chaw­kę, bo wie­rzy, że w końcu po drugiej stro­nie odbierze twój czło­wiek, a nie jak zwykle faszystka, homo­fobka czy pła­sko­zie­miec.

gdy to do mnie to dotarło, pomyślałam: wystarczy.

264/365

Mogę się wściekać, ale to w tej chwili bez znaczenia. Od pew­ne­go momentu w życiu człowiek powinien przestać się wście­kać. To chwila, gdy rozumie, iż pewne rzeczy są już za nim. I to jest dobra chwila, tylko trzeba ją wyczuć i zaakceptować.
     Przestań się wiercić! Chyba nie chcesz znowu wyjść?

Krzysztof Varga, Śmiejący się pies,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2025.

[suplement 24.09.2025]
Uciekając, zazwyczaj opuszczamy kogoś, dla kogo nasza decyzja nie będzie zrozumiała.

Zofia Zaleska, Zaniechanie,
Wydawnictwo Karakter, Kraków 2025.

[suplement 6.10.2025]
– że milczenie
jest najbardziej trafną odpowiedzią

Ewa Lipska, Wielki Wybuch. Wiersze wybrane,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2025.

5897. Gdy kota nie ma w domu…

Hannah:
Przyniosłam skojarzenie freudowskie.
(odwinęła, by pokazać, o co chodzi, bo
Drzewku w pierwszej chwili zabrakło wyobraźni
)

Jabłoń:
(gdy zderzyły się jej w głowie kulki zrozumienia,
ryknęła śmiechem i musiała cyk, by zatrzymać chwilę
)

Hannah & Jabłoń:
(tradycyjnie marnowały z przyjemnością czas,
tym razem ze słodkim akcentem
)

5896. Z oazy (CCCLXXIX)  // Panna cotta (CLXXI)

W grud­niu osiołkowi w żłoby dano. Sadownik, gdyby nie był teraz na urlopie wy­tchnie­nio­wym, głośno by protestował, pilnując feminatywów: oślicy, oślicy! A było tak.

W ze­szłym roku, an­ty­cypując aktywności podczas grudniowego wyjazdu lob­bo­wa­łam za wizytą w księgarni i kup­nem jednej książki. Gdy okazało się, że chciałabym jeszcze jedną, zaczęłam lob­bo­wać za bank­no­ta­mi w mojej kurtce zamiast jednej książki, którą miał mi kupić Sadownik. Sta­nę­ło na tym, że byłam w księgarni ze środkami płatniczymi, umożli­wia­ją­cy­mi kupno dwóch książek. Tymczasem rze­czy­wi­stość umieściła na moich kolanach trzy i nijak nie wiedziałam, z której mam zre­zy­gnować, wszak w kie­sze­ni mia­łam tylko trzy bank­noty — wystarczająco dużo, by nabyć… dwie z trzech książek.

Sadownika owa rzeczywistość nie zaskoczyła wcale. Okazał serce uzależnionej ka­le­ce. Z żadnej książki nie musiałam rezygnować. Za dwie zapłaciłam banknotami wy­ję­ty­mi z kieszeni mojej kurtki. Trzecią kupił mi Sa­do­wnik. To ta była tą trzecią.

To moja pierwsza książka z włoskimi literkami bez ilustracji, sam tekst. Duże literki dla dzieci 10+, czyli dla mnie. Piękna. O przekraczaniu uprzedzeń. O wspólnej pasji. O strachu, niechęci, zrozumieniu i chwilach, gdy niepostrzeżenie kiełkują nasiona przyjaźni. Kieł­ku­ją mimo wszystko.

Mi chiamo Mahmud e abito in un posto che dicono terra di tutti e di nes­suno. O anche prigione a cielo aperto. Ma il suo vero nome è Gaza City. Ho un’unica passione, un unico sogno, un’unica fissa: il surf. Ma nel posto dove vivo fare surf è sicuro come camminare a occhi bendati in mezzo a un bran­co di leoni.
Mam na imię Mahmud i mieszkam w miejscu, o którym mawiają: ziemia wszystkich i ni­ko­go. Albo też: więzienie pod gołym niebem. Ale jego prawdziwa nazwa to miasto Gaza. Mam jedną pasję, jedno marzenie, jedną stałą: surfing. Ale miejsce, gdzie żyję surfing jest równie bezpieczny jak spacerowanie z zawiązanymi oczami w środku stada lwów.

🖇

La maggior parte di noi maschi molla la scuola a quindici anni perché è pe­ri­coloso andarci: check-point, posti di blocco, soldati che, se sei maschio, ti fermano per strada.
Większość z nas, mężczyzn, porzuca szkołę w wieku piętnastu lat, ponieważ chodzenie do niej jest niebezpieczne: check-point, punkty kontrolne, żołnierze, którzy, jeśli jesteś męż­czy­zną, zatrzymują cię na ulicy.

🖇

Ti prego ti prego ti prego, vento,
solleva le onde più grandi che puoi,
soffia soffia dove tu vuoi...

Proszę cię, proszę cię, proszę cię, wietrze,
podnieś największe, jakie możesz, fale,
wiej, dmuchaj, gdzie chcesz…

🖇

Ci guardavamo senza guardarci. Cioè. Io non lo guardavo ma volevo che lui mi guardasse. Lui non mi guardava ma voleva che io lo guardassi.
     Era come se i nostri sguardi facessero delle domande, tipo: Vedi come faccio bene il duck dive? Tu lo sai fare così?
Patrzymy na siebie bez patrzenia na siebie. To jest. Ja nie patrzyłem na niego, ale chcia­łem, by on patrzył na mnie. On nie patrzył na mnie, ale chciał, bym patrzył na niego.
     To było tak, jakby nasze spojrzenia zadawały pytania, takie jak: Widzisz, jak dobrze skaczę na główkę? Umiesz to tak zrobić?

🖇

Mia madre è bella e ha gli occhi colore del buio 
anche se il buio non è un colore.

Moja matka jest piękna i ma oczy koloru ciemności,
chociaż ciemność nie jest kolorem.

🖇

[…]  lì in mezzo alle onde, e [mia madre] mi ha sussurrato nelle orecchie ba­gna­te una frase strana. Mi ha detto: «Mahmud, il mare è la nostra unica terra».
     Le ho chiesto: «Cosa significa? Il mare non è mica una terra».
     Lei mi ha risposto: «Invece sì. È l’unica terra in cui io e te siamo liberi».
     Adesso che faccio surf ho capito cosa voleva dire. Ecco perché farei surf ventisette ore su ventiquattro.
[…] tam pośród fal, a [moja matka] szepnęła mi do mokrych uszu dziwne zdanie. Po­wie­działa mi:
     — Mahmud, morze to nasza jedyna ziemia.
     Zapytałem ją:
     — Co to znaczy? Przecież morze nie jest ziemią.
     Odpowiedziała mi:
     — Ależ. To jedyne terytorium, gdzie ja i ty jesteśmy wolni.
     Teraz, gdy surfuję, zrozumiałem, co chciała powiedzieć. Dlatego surfowałbym dwa­dzie­ścia siedem godzin na dobę.

🖇

«Anch’io.» Strano. Mi viene da dire spesso “anch'io”. «E cosa pensi quando pensi al surf?» E mi viene da fargli un sacco di domande. […]
     «[…]  il surf è un razzo alieno che sconfigge i nemici.»
     «Cavolo.»
     «Perché hai detto cavolo?» mi chiede sempre senza guardarmi.
     «M’immagino esattamente le stesse cose. Poi mi addormento secco.»
     «Anch'io.»
     «La vedremo mai un'onda così?» chiedo più al mare che a lui.
     — Ja też.
     Dziwne. Często mam ochotę powiedzieć „ja też”.
     — A co przychodzi Ci na myśl, gdy myślisz o surfingu?
     Mam ochotę zadać mu mnóstwo pytań. […]
     — […] surfing to kosmiczna rakieta, która pokonuje wrogów.
     — Cholera!
     — Czemu powiedziałeś cholera? — pyta mnie, jak zwykle nie patrząc na mnie.
     — Wyobrażam sobie dokładnie te same rzeczy. Potem zasypiam bez niczego.
     — Ja też.
     — Czy kiedykolwiek zobaczymy taką falę? — pytam bardziej morze niż jego.

🖇

Entrambi continuiamo a dirci “anch’io” perché sembra che ci piacciano le stesse cose. E ci immaginiamo le stesse cose.
     A un certo punto mi viene quasi un'illuminazione, proprio come quando si accende la lampadina nei cartoni […]: io e Samir aspettiamo anche la stes­sa onda.
     Stranissimo. Lui è israeliano e magari suo padre ha ucciso mio padre. Io sono palestinese e magari mio padre ha ucciso sua madre.
     Però mi chiedo: quest'onda che aspettiamo sarà israeliana o palestinese?
Oboje ciągle mówimy „ja też”, ponieważ wygląda na to, że lubimy te same rzeczy. I wy­ob­ra­żamy sobie te same rzeczy. W pewnym momencie prawie doznałem olśnienia, dokład­nie tak jak w kreskówkach zapala się żarówka […]: ja i Samir czekamy również na tę sa­mą falę.
     Przedziwne. On jest izraelczykiem i może jego ojciec zabił mojego ojca. Ja jestem pa­le­styń­czykiem i może mój ojciec zabił jego matkę.
     Ale pytam siebie: ta fala, na którą czekamy, będzie izraelska czy palestyńska?

🖇

«Ok. Vuoi fare il soldato? Bene. Ti piacciono i videogiochi? Bene. Ecco un pa­io di regolette per te».
     Il maestro traccia un numero sulla sabbia. Scrive il numero uno. «Prima regola. Un videogioco dura circa due ore, o almeno dura fino al momento in cui tua madre viene a romperti e a dirti di smettere. Una guerra può durare per anni, come la vostra. Nessuno viene a dirti di smettere. Se smetti è per­ché sei morto.»
     Poi Bill scrive sulla sabbia il numero due. «Seconda regola. In un vi­deo­gio­co se elimini il nemico ti evolvi, acquisti punti di energia e passi a un li­vel­lo superiore. In una guerra se elimini il nemico perdi punti di energia, perché qualcuno rimane senza un fratello o una sorella o una madre o un padre... Devo continuare?»
     — OK. Chcesz być żołnierzem? Dobrze. Lubisz gry wideo? OK. Oto kilka zasad dla ciebie.
     Mistrz rysuje liczbę na piasku, jedynkę.
     Pierwsza reguła. Gra wideo trwa około dwóch godzin albo przynajmniej do momentu, w którym twoja matka przyjdzie, by ci przerwać i kazać przestać. Wojna może trwać lata, tak jak wasza. Nikt nie przyjdzie, by kazać ci przestać. Jeśli przestaniesz, to dlatego że bę­dziesz martwy.
     Potem Bill nakreślił na piasku liczbę dwa.
     — Druga reguła. W grze wideo, jeśli wyeliminujesz wroga, ewoluujesz, zyskujesz punk­ty i przechodzisz na wyższy poziom. Na wojnie, gdy wyeliminujesz wroga, tylko tracisz, ponieważ ktoś pozostanie bez brata lub siostry, matki lub ojca… Muszę kon­ty­nuować?

🖇

[…]  l’onda giusta, quella che ti cambia tutto, quella che ti fa diventare un re con al posto dello scettro un costume da bagno, la devi aspettare.
     Chissà se il mare mi farà questo regalo. Chissà se lo farà a Samir.
[…] odpowiednia fala, ta, która zmienia ci wszystko, ta, która uczyni cię królem w ko­stiu­mie kąpielowym zamiast berła w dłoni, na tę falę musisz zaczekać.
     Kto wie, czy morze zrobi ma taki prezent. Kto wie, czy obdaruje nim Samira.

🖇

Cosa vuol dire “il mare è più bagnato”?
     Perché a volte non è importante quello che le persone dicono, ma quello che vogliono dire. Magari Samir voleva dire: “Da quando surfiamo insieme, il mare è meno noioso”. Oppure voleva dire: “Da quando surfiamo insieme, mi diverto di più”. E cose così.
Co chciał powiedzieć, mówiąc „morze jest bardziej wilgotne”?
     Ponieważ czasem nie jest ważne to, co ludzie mówią, ale to, co chcą po­wie­dzieć. Może Samir chciał powiedzieć: „Od kiedy razem surfujemy, morze jest mniej nud­ne”. Ewen­tu­al­nie chciał powiedzieć: „Od kiedy razem surfujemy, bawię się co­raz le­piej”. I takie tam rzeczy.

🖇

Dopo una pausa di silenzio, Bill imbraccia la sua tavola e dice: «[…]  cosa stiamo aspettando? L’onda giusta? L’onda giusta non si aspetta! Dob­biamo andare noi da lei. Forza, facciamo vedere a tutti di cosa siamo capaci!».
Po chwili ciszy Bill bierze swoją deskę i mówi:
     — […] na co czekamy? Na właściwą falę? Na odpowiednią falę się nie czeka! Musimy wyjść jej naprzeciw. No dalej, pokażmy wszystkim, na co nas stać!

Nicoletta Bortolotti, I bambini di Gaza. Sulle onde
della libertà
, Mondadori Libri, Milano 2024.

Ora capisco.
     Lo capisco che è lei.
     L’onda mia, l'onda di Bill e l'onda di Samir. Tre onde in una.
     L’onda che aspettavamo.

Teraz rozumiem.
     Rozumiem, że to ona.
     Moja fala, fala Billa i fala Samira. Trzy fale w jednej.
     Fala, na którą czekaliśmy.

🖇

Sembra che quando sei un padre puoi diventare an­che una madre. E quando sei una madre puoi diventare an­che un padre. Se serve.
Wygląda na to, że kiedy jesteś ojcem, możesz stać się również mat­ką. I kiedy jesteś matką, możesz stać się również ojcem. W ra­zie potrzeby.

sobota, września 20, 2025

5895. 261–263/365

dwa dni te­mu zadziwił, dzwoniąc, bo miał nie dzwonić.

zadzwo­nił, by się odmeldować, nim kolejnego dnia planowo zacznie dziczeć. na swoim urlopie wytchnienionym ma tylko je­den obowiązek: codziennie wieczorem przysłać kropkę — wczoraj przysłał również piksele.

261–263/365


fot. Sadownik, fragment.
 

5894. Wracając do życia  // Panna cotta (CLXX)

Gdy przed moim wypoczynkiem zaznaczałam na swoje potrzeby poniższe słowa Katarzyny Boni, nie miałam pojęcia, że po powrocie do ula rozpoznam utratę na­dziei, obserwując wszechogarniającą mnie niechęć do jakiegokolwiek działania.

Zastygłam. Miałam w podręcznym pudełku wyłącznie czarne kredki, by kreślić na­są­czone przerażeniem szki­ce bliższej lub dalszej przyszłości. Tęskniłam do chwil, gdy rozpiera mnie entuzjazm, gdy czegoś chcę, coś planuję, o czymś jeszcze w moim życiu marzę. Nie wierzyłam, że te chwile mogą wrócić.

[…]  działanie – jedyną rozpoznawalną cechę nadziei […].

Katarzyna Boni, Którędy do wyjścia?,
Wydawnictwo Agora, Warszawa 2025.

Gdy wczoraj skończyłam, prawie przeczytane na sadowniczym urlopie, włoskie li­ter­ki, po­czu­łam, że wraca do mnie powolutku, nieśmiale moje własne życie. Jeszcze nic mu nie obiecałam, ale już wiem, że cza­sem jestem małym smokiem, czasem ma­lut­kim chłopczykiem, a czasem Mahmudem.

«[…]  e quan­do c’era un’onda grande e avevo paura, […]  mi rac­con­ta­va quel­la storia del cucciolo di drago».
     «Quale storia?» fa Samir.
     «Quella del ragazzino che giocava con dei cavalli di plastica» dice Bill. «Lui voleva fare una scuderia per i cavalli. Prende un cavallo per metterlo nel recinto e... il cavallo è un piccolo drago che gli sputa addosso una lingua di fuoco. Il ragazzino, terrorizzato, lancia il draghetto per terra. E non rac­con­ta a nessuno quello che gli è successo. Ma non gioca più alla scuderia. Anzi, smette completamente di giocare. I genitori, preoccupatissimi, lo por­ta­no da un esperto. Avete presente quegli esperti con gli occhialini e la pipa che sanno leggere nella mente dei bambini?»
     «Un bambinologo!» esclamo.
     «Più o meno» risponde Bill. «Sapete cosa ha detto il bambinologo, non appena il ragazzino è entrato nel suo studio ed è finalmente riuscito a rac­con­tar­gli la sua storia?»
     «No. Mica c’ero io...» dico. Ma quando lo capirà Bill che non posso in­do­vi­na­re quello che è successo se non ero lì?
     «Bene, anzi male. Lo saprete alla prossima... mareggiata! Quando Mah­mud non sarà più arrabbiato con me» fa Bill, guardandomi fisso come se anche questa volta mi vedesse dentro qualcosa che io non vedo.
     Che storia stupida ci ha raccontato il maestro. Una storia di cui non sap­pia­mo neanche il finale.
     […] 
     […]  Abbiamo sprecato l’occasione della nostra vita. Stavamo cavalcando l’onda che av­reb­be fatto di noi dei campioni, dei veri campioni. E magari av­reb­be cambiato per sempre il nostro destino e invece...
     «Invece, sapete cosa ha detto il bambinologo al ragazzino?» È la prima volta che Bill apre bocca da quando ci ha tirati fuori dall’acqua.
     «Quale ragazzino?» chiede Samir con un filo di voce. […]
     «Quello che al posto di un cavallo aveva preso in mano un cucciolo di dra­go e il drago gli ha sputato addosso il fuoco e il ragazzino si è spa­ven­ta­to, gettando il draghetto per terra... Lo volete sapere il finale?»
     «Allora questa storia ha un finale» dico, e anche la mia voce esce debole come se il mare me l’avesse rubata tutta.
     «Ogni storia ha un finale» risponde Bill brusco. «Be’, sentite com’è an­da­ta. Quando il bambinologo ha ascoltato il racconto del ragazzino, si è bat­tu­to una mano sulla fronte, e ha detto: “Allora sei tu la causa di tutto! Qual­che tempo fa è venuto nel mio studio un cucciolo di drago chiedendomi se po­te­vo curarlo, perché non gli usciva più il fuoco dalla bocca... Non ca­pi­vo pro­prio cosa poteva essergli successo”.»
     «E cosa gli era successo?» domanda Samir tossendo e cercando di met­ter­si seduto.
     Bill continua: «Il bambinologo ha esclamato: “E adesso ho capito! Quel draghetto mi ha raccontato che un giorno stava dormendo tranquillo vicino a dei cavalli di plastica e all’improvviso è comparso un mostro enor­me, lo ha preso in mano, ha urlato e l’ha gettato con violenza per terra... Il cuc­cio­lo di drago ha avuto così tanta paura che da quel momento non gli è più uscita una lingua di fuoco dalla bocca”».
     Mi viene da ridere […].
     — […] a kiedy była wielka fala i bałem się, […] opowiadał mi historię smo­cze­go dzie­ciaka.
     — Jaką historię? — pyta Samir.
     — Tę o chłopczyku, który bawił się plastikowymi konikami — mówi Bill. — Chciał zro­bić stadninę dla koni. Bierze konika, by umieścić go na padoku a… konik jest małym smo­kiem, który zieje na niego jęzorami ognia. Chłopczyk, przestraszony, rzuca smocze dziecię na ziemię. I nie opowiada nikomu o tym, co mu się przytrafiło. Nie bawi się już w stadninę. W rzeczywistości przestaje bawić się w ogóle. Rodzice, bardzo się mar­twiąc, prowadzą go do specjalisty. Kojarzycie tych specjalistów w okularach z fajką, którzy po­tra­fią czytać w umysłach dzieci?
     — Dzieciolog! — krzyczę.
     — Mniej więcej — odpowiada Bill. — Wiecie, co powiedział dzieciolog, jak tylko chłop­czyk wszedł do jego gabinetu i w końcu dał radę opowiedzieć mu swoją historię?
     — Nie. Mnie tam nie było… — mówię. Kiedy Bill zrozumie, że nie mogę odgadnąć, co się stało, skoro mnie tam nie było?
     — Dobrze, w zasadzie źle. Dowiecie się przy następnej… fali przypływu! Kiedy Mah­mud nie będzie już na mnie wściekły — mówi Bill, patrząc na mnie uważnie, jakby rów­nież tym razem zobaczył we mnie coś, czego ja nie widzę.
     Co za głupia historia, ta, którą opowiedział nam nauczyciel. Historia, której końca na­wet nie znamy.
     […]
     […] Zmarnowaliśmy szansę naszego życia. Ujeżdżaliśmy falę, która zrobiłaby z nas mistrzów, prawdziwych mistrzów. I może zmieniłaby na zawsze nasze przeznaczenie, a zamiast tego…
     — Zamiast tego, wiecie, co powiedział dzieciolog chłopczykowi? — Bill po raz pierwszy otworzył usta, odkąd wyciągnął nas z wody.
     — Któremu chłopczykowi? — pyta Samir słabym głosem. […]
     — Temu, który zamiast konika wziął do ręki smoczego szczeniaka, a ten opluł go ogniem, chłopczyk przestraszył się i rzucił małego smoka na ziemię… Chcecie poznać zakończenie?
     — Więc ta historia ma zakończenie — mówię, również mój głos jest cieniutki, jakby morze okradło mnie ze wszystkiego.
     — Każda historia ma zakończenie — Bill odpowiada oschle. — Cóż, posłuchajcie, co się stało. Kiedy dzieciolog wysłuchał opowieści chłopczyka, uderzył się dłonią w czo­ło i po­wie­dział: „A więc to ty jesteś przyczyną wszystkiego! Jakiś czas temu przyszedł domojego gabinetu malutki smok, pytając mnie, czy mogę mu pomóc, ponieważ nie był już w stanie ziać ogniem… Naprawdę nie rozumiałem, co mogło mu się przydarzyć.”
     — I co mu się stało? — pyta Samir, kaszląc i próbując usiąść.
     Bill kontynuował:
     — Dzieciolog wykrzyknął: „I teraz rozumiem! Ten malutki smok opowiedział mi, że pewnego dnia spał spokojnie blisko plastikowych koników i nagle pojawił się ogromny potwór, wziął go do ręki, wrzasnął i rzucił go gwałtownie na ziemię… Smoczy szczeniak przestraszył się tak bardzo, że od tego momentu nie był w stanie ziać jęzorami ognia z paszczy”.
     Zachciało mi się śmiać […].

Nicoletta Bortolotti, I bambini di Gaza. Sulle onde
della libertà
, Mondadori Libri, Milano 2024.
(wyróżnienie własne)

czwartek, września 18, 2025

5893. Z oazy (CCCLXXVIII)

Urlopo­we odliczanie literek. Poślizgnięte na bolesnym moszczeniu się w co­dzien­nym kieracie prób utrzymania się w najlepszym z możliwych stanów fizycznych.

Kupiłam wiele dni przed datą publikacji. Czekałam. Przebierałam nogami, od­li­cza­łam po­zo­sta­ły czas. W dniu publikacji rzuciłam wszystko, co czytelniczo miałam roz­grzebane. Nie było orzeszkowego: zaczęłaś, skończ. Wrócę, skończę, ale po tej książ­ce. Przy po­ran­nej kawie delektowałam się pierwszymi akapitami, próbując jak naj­szyb­ciej od­kryć w pochłanianych literkach oś, wokół której będą się spinać kolejne sceny, historie, ludzkie losy, czas.

Pięk­na, podobnie jak pierwsze cztery książki Autorki. Delikatnie, ale zdecydowanie kreślone detale. I straszna, ze względu na znikające kolejne elementy, które były nie­zmienną oczywistością kiedyś tam w XX wieku. Powiedzieć, że człowiek to ga­tu­nek arcy­in­wazyjny, to nic nie powiedzieć.

Imploduję… Tracę sens. Zapadam się w sobie, patrząc na kierunek, w jakim zmierza cywi­li­zo­wa­ny (żart?) świat, kulturalnie zaciskający oczy, dyskretnie odwracający się plecami, wyznaczający sobie nowe zacne projekty i realizujący zyski. A po dru­giej stro­nie, dla równowagi (?), 20 000 palestyńskich dzieci… Mieści ci się to w głowie?

alternatywny tytuł wpisu:
(3004+11+1+1656+1221). Piąta

To na Spitsbergenie uczyłam się patrzeć na przyrodę bez wyższości. Wyczekiwaliśmy ptaków po zimie i żyliśmy obok.

🖇

Zacząłem się więc zastanawiać, co sprawia mi przyjemność. I jedyną rzeczą było przyglądanie się przyrodzie. Ona nic ode mnie nie chciała. Nie mu­sia­łem jej nic udowadniać, spełniać jej oczekiwań. Dotarło do mnie też, że chce mi się gdzieś iść, jeśli na końcu tej wędrówki będę mógł zrobić zdjęcie.
  //  Daniel

🖇

Obserwując życie i wędrówki ptaków, szybko odkryjemy, że potrafią one przekazywać wiadomości całej populacji. A pamięć o nieszczęściu, które je spotkało, może być przekazywana również następnym pokoleniom. Piękne małe mewy trójpalczaste budują gniazda na stromych odsłoniętych skałach i czasami wszystkie je zmiata sztorm. Przenoszą się wtedy na inną górę lub zbocze, a miejsce wypadku jest omijane przez ptasie pokolenia tak długo, jak długo trwa pamięć o tym zdarzeniu. Tak to właśnie działa. Po latach pta­ki wracają w tę samą okolicę i prędzej czy później katastrofa się powtarza.
  //  Carl Schøyen

🖇

W poprzedniej książce napisałam, że chcę tę Arktykę przejść wzdłuż i wszerz, żeby już potem wrócić tam, gdzie przynależę. Czy przynależę tu­taj? Nie wiem. Potrafię się dopasować, ale to bardziej kwestia wy­tre­no­wa­nia niż swobodnego oddechu. Zawsze jednak trochę spina się kark. Ale w mo­mentach jak ten, kiedy siedzę w autobusie obok Bjørg i nie krępuje nas rozmowa wolniejsza od chmur, czuję, że tak jak ja od lat próbuję się do­pa­so­wać, tak ten ląd również stara się być moim domem.

🖇

Stoję i nasłuchuję. Głosy mew trójpalczastych potrafię rozpoznać bez pa­trze­nia: falujący żal z pretensją podczas lotu i wielotonowe pokrzykiwania przy lądowaniu. Po norwesku nazywa się je krykkje – co brzmi jak „krysie”. Odkąd poznałam tę nazwę, już nie używam innej.

🖇

[…]  każdy je widzi i może warto, by chociaż rozróżniał:
     siodłatą (Larus marinus) – największą, z czarnym płaszczem na ple­cach, dużymi białymi plamkami na lotkach, cielistymi nogami, żółtym dzio­bem z czer­woną kropką;
     żółtonogą (Larus fuscus) – trochę mniejszą, z jaśniejszym płaszczem i żół­tymi nogami;
     srebrzystą (Larus argentatus) – podobnej wielkości, ale z wyraźnie sza­rym płaszczem i resztą jak u siodłatej;
     siwą (Larus canus) – jeszcze mniejszą, z żółto-zielonymi nogami i dzio­bem bez kropki;
     krysię (Rissa tridactyla) – najmniejszą, od siwej różniącą się krótkimi czarnymi nogami i brakiem białych plamek na lotkach.
     Rysujemy na białej tablicy kolorowymi mazakami uproszczone ptasie po­do­bizny. Чайка, kiras, Möwe, seagull, مرغ دریایی – notują.

🖇

Tromsø wibrowało od mewich krzyków i próbujących je przekrzyczeć ludzi. […]  Czytając nienawistne komentarze pod adresem ptaków i po­ma­ga­ją­cych im ludzi, pisane głównie przez dobrze odżywionych męż­czyzn w śred­nim wieku, zrozumiałam, jak wiele jest tu do zrobienia.

🖇

Ø po duńsku znaczy wyspa.

🖇

Dobrze iść i mówić coś niezobowiązującego, czego ani się nie zapamięta, ani nie zapisze w książce. Rozmawiamy [z Bjørg] w północnym dialekcie, w któ­rym wszystko wyraża się łatwiej. Czas przeszły ma uproszczoną formę, jak­by nie było sensu rozwodzić się nad tym, co minione.

🖇

[…]  czekałam co tydzień na to jedno wyjście, czułam, że żyję, nie miałam po­jęcia, kto tu mieszka, a nagle poznałam ludzi z wartościowymi pasz­por­ta­mi, którzy mogliby żyć gdziekolwiek na świecie, a wybierali Tromsø, jak ten Amerykanin, pamiętasz, przeniósł się tu tylko dlatego, że lubi góry, jaki wspaniale błahy powód, myślałam, to mi dało energię, żeby jednak spró­bo­wać ocalić swoje życie […].
  //  M.

Kiedy przyszła kolej na Iran, M. podeszła do komputera i na ekranie po­ka­zał się utwór pod tytułem Baraye, który powstał z tweetów Irańczyków pro­testujących po zamordowaniu Mahsy Amini w 2022 roku. Pisali, za co albo przeciwko czemu walczą […].


Shervin Hajipour شروین حاجی‌پور, Baraye.

🖇

[Daniel] Norwegowie żyją w bańce socjalnej i mam wrażenie, że dla nich naj­straszniejsze byłoby urodzić się gdzie indziej. Im jest szczerze przykro, że nie jesteś Norwegiem. A nas przybywa. Mam wrażenie, że ludzie, którzy sym­patyzują z krysiami, widzą w nich samych siebie. W walce, w zma­ga­niach. Ptasi los to nasz los. Dobrze to rozumiem, bo wiem, jak czuje się coś, czego pokochanie wymaga wysiłku.
     Daję temu zdaniu wybrzmieć.

🖇

Tańcząc, przyglądam się ludziom spod przymkniętych powiek – opo­wia­da. – Jeśli przechodnie się uśmiechają, wiadomo, że mają otwarte serca. Po reakcjach innych widać, że coś ich trapi. Ale to nie mój problem. Ja tam stoję i jestem wolny. Nikogo nie oceniam, nie mam złych myśli. Tromsø mnie uzdrowiło, a ja uzdrawiam je tańcem.
  //  Åsgeir

🖇

Ja zazwyczaj patrzę w rozmówców, ale tutaj
niepatrzenie daje się swobodnie rozpędzić myślom.

🖇

Spędziłem na klifach wiele sezonów, widzę drastyczne zmiany i myślę o tych małych mewach, którym łatwiej się zaadaptować do środowiska miej­skiego niż do tego na morzu. To pokazuje, jak ogromne zmiany za­cho­dzą. Na morzu jest piekło.
  //  Delphin, francuski badacz ptaków morskich

🖇

     – Krysie są uchodźczyniami ze środowiska, które stało się dla nich nie­przy­jazne. A stało się takie z powodu naszej działalności, więc jesteśmy od­po­wiedzialni za to, by coś z tym zrobić – mówi Delphin. – Ale niewiele osób tak myśli. Irytuje mnie to, jak zachowujemy się wobec czegoś, co jest obce. Nie jesteś stąd, nie należysz tutaj, więc cię odrzucamy. Krysie sym­bo­li­zu­ją taką perspektywę patrzenia na inność. To opowieść o naszym sto­sun­ku do przyrody, innych ludzi, innych form życia. Istnieją przecież sposoby funk­cjo­no­wa­nia obok siebie.

🖇

[…]  jeśli prognozy się sprawdzą, ptaki morskie
nie doczekają mojej starości.

🖇

Jest druga połowa września. Ruchome punkty na granicy morza i lądu cze­kają, by odlecieć. Te ptasie zgromadzenia widać w wielu miejscach wy­brze­ża. Wieje wiatr, ale jeszcze nie ten. […]  Krajobraz nie przypomina już wa­ka­cyj­nych prospektów. Jest jak zmęczone ciało, z meandrami za cienkich żył, siniakami jezior, białymi szczytami złuszczonej skóry, chru­stem su­chych włosów. W wyższych partiach gór spadł pierwszy śnieg, zima przyj­dzie niebawem, wytarza się w zboczach, a na końcu dotrze do linii brze­go­wej i ostudzi wodę. Ziemia oddycha po naporze kół i namiotów, wygnie­cio­na trawa podnosi się na moment, zdezorientowane ciepłem mlecze kwitną po raz drugi w tym roku, ale już nie zdążą się napuszyć.

🖇

[…]  najnowsza, najbardziej ponura prognoza podaje, że krysie mogą zniknąć w ciągu dekady.

Ilona Wiśniewska, Hjem. Na północnych wyspach,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2025.

Krajobraz wije się jak opowieść, która nie skończy się z ostatnim opowiadającym, ale będzie się tworzyć na nowo z każdym przesileniem. […]  Nikt nie jest w stanie przewidzieć przyszłego lata. Zanosi się na kolejne naj­cie­plej­sze w tej pędzącej historii.

🖇

[…]  inspirują mnie ludzie, którzy obserwują ptaki i nic od nich nie chcą.

🖇

Ten rozwój jest brutalny i nie widać końca.

🖇

Wiosna 2025 roku […]  ani słowem nie zająkniemy się o tym, że JJ przez jakiś czas leciał za samochodem.

🖇

Jest coś przejmującego w wołaniu pozostającym bez odpowiedzi.

(tamże)

środa, września 17, 2025

(5884+1+6+1). Obdarowanie (IV)

alternatywny tytuł wpisu:
5892. Łódeczka dla Białego Kruka

Sadownik & Jabłoń:
(po drzewnym wypoczynku i urlopie sadowniczym,
po zamykającym ten czas
obiedzie z białokruczymi najbliższymi
wracali w niedzielę do ula
)

Gepardzica:
(napisała i załączyła zdjęcie)
Dla Białego Kruka 💙

Jabłoń:
(oniemiała, dopytała i nie mogła długo
uwierzyć, że to piękne cyk z Warszawy
)


fot. Gepardzica, fragment.
 

[…]  żałoba jest emocją progową. To znaczy jest emocją, która niesie w so­bie własne przeciwieństwo. Do­świad­czamy straty tylko w takim stopniu, w ja­kim doświadczaliśmy połączenia z tym, co utracone. Doświad­cza­my śmierci i przemijania czegoś tylko w takim stopniu, w jakim czuliśmy w sobie jego żywotność i niezbędność. Doświad­cza­my żałoby tylko w takim stopniu, w jakim doświadczyliśmy miłości.
   //  Lisbeth White

Moja żałoba jest coraz bardziej przezroczysta, czasem prawie nie­wi­docz­na. Ale nadal jest. Nie zawsze wiem, jak wyglądają jej kontury. Nie za­wsze wiem, gdzie patrzeć.

Gdzieś czytałam, że żałoba to uczenie się świata na nowo. Trzeba co­dzien­nie mierzyć się z materią, która jest niekompletna, przesunięta, za­krzy­wiona. Jakbyśmy znaleźli się w nowej rzeczywistości, do której nie trafiły ukochane osoby. Niby wszystko jest takie samo – słońce dalej wschodzi, woda gotuje się w czajniku, fotel jest miękki, pies szczeka, jabłko spada, piłka się odbija. Ale wszystko jest inne – wybrakowane.
     Musimy się tego braku nauczyć.

Katarzyna Boni, Którędy do wyjścia?,
Wydawnictwo Agora, Warszawa 2025.

(5884+1+6). Obdarowanie (III)

Bardzo bałam się wyjazdu. To, że wrócę mniej sprawna, to pewniak, ot, cena do uiszczenia za wy­rwa­nie się z ula. Jedenaście dni bez rehabilitacji, pomimo ćwi­czeń własnych, zrobiło swoje. Zaklinaliśmy, by uniknąć dodatkowych atrakcji w po­staci kon­tu­zji, które unieruchomiłyby mnie na miesiące.

Przed wyjazdem przez tydzień obserwowałam, jak kaktus — będący fizyczną ma­ni­festacją zdobyczy, jaką było odzyskanie kawałka wolności, polegającego na samotnym by­wa­niu na mieście sąsiadującym z ulem — za­biera się do kwitnięcia po raz dru­gi. Istniało spore ryzyko, że zrobi to dokładnie wtedy, gdy nas nie bę­dzie w ulu.

Zakwitł w dniu wyjazdu. Uśmiechnęłam się od ucha do ucha. Po­trak­to­wa­łam to zjawisko jako znak i błogosławieństwo. Zrobiłam cyk. Uspokoił się szamoczący się we mnie strach. Zaufałam, że uda nam się wrócić do ula bez dodatkowych fi­zycznych strat. Byłam gotowa do drogi. Byłam gotowa na wszystko.

A gdy znikł strach, wszystko przez te jedenaście dni było już tylko o miłości. O pamięci i o miłości.

Poza przewidywanymi pogłębionymi deficytami układu ruchu, z których będę próbowała się wydostać, dając sobie na to dwa–trzy tygodnie, przywiozłam od­na­leziony kawałek siebie oraz cyk zrobione zdjęciu, na którym Orzeszek jest ma­łą dziewczynką. Orzeszek z Ciocią Irką, która była Orzeszka matką chrzest­ną. Nie miałam o tym pojęcia, ale już wiem. Wobec tego faktu, uśmiecham się znów od ucha do ucha. Ciocia Irka była/jest moją babcią chrzestną, a tamto po­czu­cie to nie były zwidy.

A kaktus? Wróciliśmy, a on wciąż kwitnie. A ja? Płacę za wypoczynek. Twier­dzę, że dość wygórowaną cenę i na razie powtarzam: nigdy więcej, ale wiem, że za­po­mnę ten ból i znów zacznę marzyć.


Nasza osobowość w dużej mierze jest zdeterminowana przez charakter na­szych rodziców. Ich charakter z kolei zdeterminowała osobowość naszych dziad­ków i tak dalej. Nasi prapradziadkowie odeszli lata przed naszym uro­dze­niem, ale to nie znaczy, że nie mieli na nas wpływu. Sztafeta pokoleń nie jest tylko sloganem – podobnie rzecz ma się z historią narodów i państw. Je­steś­my częścią historii. Dziedziczymy w spadku wiedzę, traumy, przy­zwy­cza­je­nia, postawy i sposób postrzegania świata. Musimy wiedzieć, skąd przy­cho­dzi­my, żeby wiedzieć, dokąd zmierzamy.

Jan Śpiewak, Patopaństwo. O tym, jak elity
pustoszą nasz kraj
, W.A.B., Warszawa 2025.

sobota, września 13, 2025

5889. Na finale małego wspólnego czasu

Pan Ciasteczko:
(pod koniec sierpnia męskie zawodowe pitu-pitu
z klientem o tym, kto przed, kto po urlopie;
że przed, że jak zwykle, dopiero we wrześniu
)

Klient:
Ale urlop czy wypoczynek?

Pan Ciasteczko:
(zaciekawiony)
A jaka jest różnica?

Klient:
Na urlop jedzie się z rodziną,
a na wypoczynek samemu.

Jabłoń:
(kupiła to rozróżnienie na pniu, gdy tylko
Pan Ciasteczko się nim z nią podzielił
)

*

Sadownik & Jabłoń:
(przed wyjazdem, rechocząc, ustalili, że Jabłoń
jedzie na wypoczynek, a Sadownik na urlop,
choć w tę samą walizkę się pakują,
bo Drzewko potrzebuje fizycznej pomocy
każdego dnia nie raz
)

Jabłoń:
(wczoraj, gdy wracali z corocznej uczty)
Chyba wypoczęłam,
zaczynam tęsknić za rehabką

🍆

Sadownik:
A ja zaczynam cieszyć się na swój wypoczynek…

Jabłoń
(szczęśliwa, że wytchnieniówka Sadownika
jest możliwa i zbliża się wielkimi krokami
)

*

Paula Cole, Lovelight.

środa, września 10, 2025

5888. 253/365

po ci­chutku, bez pośpiechu, już nie dla jed­nej osoby za­pa­la­my to światełko. pali się dla wielu ludzkich i nieczłowieczych Osób. tak bardzo mi Ich tu, po tej stronie życia, brak, choć przecież wiem, że z nami są.

253/365

[Wszechświat] wysyła nam drobne wia­do­mo­ści, wywołuje koincydencje i szczęśliwe zbiegi okoliczności, przypomina nam o tym, żebyśmy się zatrzymali, rozejrzeli i uwierzyli w coś jeszcze – w coś więcej.
   — Nancy Thayer

*

Oto miłość: dzięki niej można wzlecieć ku tajemnemu niebu i odsłaniać setki zasłon w każdym momencie. Naj­pierw po­zba­wia oddechu. Później pozwala zrobić krok bez użycia stóp.
   —  Rumi

wtorek, września 09, 2025

5887. 252/365

uro­dziła się we wtorek. dziś, piętnaście lat cztery miesiące i pięć dni później, też we wtorek uwolniliśmy Jej pro­chy. od jutra będzie dotykać nas falami bałtyku.

252/365


[asystencja: Sadownik] 

Dawno temu, kie­dy wzięliśmy sobie psa, gdy pies został przy­wieziony i za­parkował w wybranym kącie, okazało się, że obec­ność trzeciego bytu w mie­szka­niu zmieniła je – stało się nieco mniej nasze, wymagało ujarzmienia i zasiedlenia na no­wo. Efekt zniknął po kilku dniach, aby potem, po odej­ściu psa, wrócić ze zdwojoną siłą.

Jarek Westermark, Truteń, czyli rozprawa z ojcostwem,
Wydawnictwo Agora, Warszawa 2025.

niedziela, września 07, 2025

5886. Sprite, sok z cytryny i, czyli o kulturze picia

Sadownik:
(ucieszony, że wypatrzył w sklepiku przy deptaku
małą pojemność, poprosił o małpkę Jägermeistera
)

Sprzedawca:
Zmrożony?

Sadownik:
Nie. Ma pan lód?

Sprzedawca:
W kubeczku?

Sadownik:
Nie. Kilogram.

(5884+1). Piątkowe obdarowanie (II)

W piątek wiele puzzli wskoczyło na swoje miejsca. Pamiętam, gdy po raz pierwszy w życiu czułam się dobrze w większej grupie ludzi, pamiętam to poczucie przytulenia, niebywałego przywileju bycia częścią tamtych chwil. Pamiętam poczucie bezgranicznej miłości. Przypomniało mi się dziś, że o nim zapomniałam i dopiero dziś skojarzyłam.

W piątek skrystalizowało mi się, że poczucie rodzinnego deficytu miłości, w ktorym żyłam przez większość swojego życia, nie wynikało z niedojrzałej formy członków mojej szeroko pojętej rodziny pochodzenia, no­minalnie do­rosłych ludzi, którzy nijak nie wyrobili się na relacyjnych zakrętach, lecz z braku podłączenia do Drugiej Strony, z braku umiejętności dostrzeżenia, że stamtąd płynie nieustannie nieskończenie wielka miłość. Od piątku nie doświad­czam niczego innego.

Wybierając imię-na-tu, nie chcąc utracić istoty jestestwa człowieka, wy­bra­łam Mu kiedyś tam: Salvo. Dopiero w piątek odkryłam drugie, życio­daj­ne dla mnie znaczenie tego imienia. Salvo to nie tylko imię, ale również for­ma pierwszej osoby liczby pojedyńczej włoskiego czasownika salvare (ra­to­wać). Salvo nie tylko mnie uratował, ale i obdarował bezcennościami, pomyślałam, kosztując dań, które On lubił w Jego ulubionym miejscu. In­nymi słowy:
     Salvo mi ha salvata!
     Grazie infinite.
     Carissimo Salvo, ci vediamo
!

fot. Cubú [z:] arch. rodzinne.

 

Salvo
(1958–2025)

Tata Salvo
(1924–2018)

 

Wciąż jesteśmy dla siebie tym wszystkim, czym byliśmy.
[…]
Niechaj moje imię nadal będzie słowem używanym na co dzień.
Wymawiaj je bez trudu i bez śladu cienia.
Znaczenie życia pozostało bez zmian.
[…]
Jestem gdzieś w pobliżu,
tuż za rogiem.
Wszystko jest w porządku.

   — Henry Scott Holland

5884. Piątkowe obdarowanie (I)

Fusy wrażeń nie tylko musiały opaść. Przede wszystkim musiały się we mnie pomieścić, bo każdy bezcenny. Ostatniego piątku powinno być inaczej. Ja za­dzwo­niłabym do Salvo z urodzinowymi życzeniami i cieszyłabym się, że pój­dą w czwór­kę na pyszne jedzenie w ten odświętny Czas.

Gdybym trzy lata temu z małym hakiem nie odebrała telefonu… nie byłoby tamtego czwartku, spotkań, które przyszły potem, wielu telefonów i esemesów oraz tego piątku i wielu dni, na które mam nadzieję.

Gdyby Salvo nie był tak uparty, jak był, by obdarowywać bliskich, i odpuścił szukanie numeru telefonu, by się ze mną skontaktować… nie byłoby tego piątku.

Gdyby Salvo nie odnalazł zaproszenia na ślub w oliwskiej katedrze, który odbył się ponad pięćdziesiąt pięć lat temu; zaproszenia, na którym Ciocia Irka, swoim pięknym pismem zapisała numer telefonu, którego nigdy nie zmieniłam… nie byłoby tego piątku.

Gdyby, gdyby, gdyby… Nikt w życiu nie obdarował mnie tak bardzo jak Salvo przez cały ten piątek, gdy z nami był.

 
 
 
 
[częściowa asystencja: Sadownik]

Salvo
(1958–2025)

fot. Cubú [z:] arch. rodzinne.