środa, sierpnia 31, 2016

(2011+5). W drodze na urlop

trzydziesty pierwszy sierpnia.

*

Jabłoń:
(zameldowała, że całe Stado u Orzeszka i Białego Kruka,
że basen był, a szum morza jutro po porannym basenie
)

Gepardzica:
Będziesz się ścigać z Orzeszkiem? :)

Jabłoń:
Ofkors,ale dzisiaj było tylko 1/2 Orzeszka i nauka w płytkim.

Gepardzica:
W konkurencji Matka i Córka jesteście bezkonkurencyjne :))

Orzeszek:
(obśmiała się, gdy Jabłoń przeczytała Jej wymianę literek z Gepardzicą)

(2009+6). Czytając po Masakrze

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Człowiek bywa dobry albo zły. Relacje są trudne. Rodzina z pewnej perspektywy jest zawsze patologią. Społeczeństwo to klęska rozumu. Narody, zaś, są katastrofą dla Ziemi. Takie rzeczy chodziły mi po głowie po skończeniu Plutopii.

Próbowałam wziąć do ręki powieść, nie działało. Próbowałam wziąć reportaż, nie szło. Przez kilka dni miałam obrzydzenie do liter i ludzkości. Zaczęłam powieść, odłożyłam. Zaczęłam reportaż, odłożyłam, zaczęłam drugi, też odłożyłam. Nadziei potrzebowałam i zmiany perspektywy. Znalazły mnie. I nadzieja, i inna perspektywa.

Dwa dni temu nauczyłam się przezabawnego wiersza, który wciąż mnie śmieszy. Jest dla mnie kwintesencją moich poczynań kulinarnych. Jednak gdy zaczynam na głos: do siedmiu buraków dobrze obranych, Sadownik natychmiast głośno protestuje przeciwko częstochowskim rymom i deprecjonowaniu moich umiejętności przygotowywania potraw. A ja wciąż się śmieję.

Do siedmiu buraków dobrze obranych
Dodasz liść kapusty drobno posiekany,
Dorzucisz cebuli, octu i soli
I baraniny — jak kto woli.
Niech się kisi tak czas krótki,
Dodasz kawior, szklankę wódki,
Cynamonu całą laskę,
I tymianku na okraskę.
Potem w garnek ciśniesz gromem
I zjesz lepiej — poza domem.

[Mascha Kaléko, Jak to było z barszczem?]

*

Sapere aude — odważ się wiedzieć.

*

[…] lubił sobie przypominać cytat z Hermanna Hessego: „W każdym początku wielki czar się chowa”. Pozwolić się zaskoczyć temu, co nowe i nieoczekiwane — to ma swój szczególny urok.

*

Pomyśl o Platonie, który ponoć powiedział kiedyś, że początek jest połową całości. Trzeba tylko zacząć.

*

Idź z otwartymi oczami przez świat i wykorzystuj przypadki.

*

[…] uczucia są faktami. Zdają się one wprawdzie mgliste i nietrwałe, jednak przyglądając się im z bliska, możemy stwierdzić, że niezaprzeczalnie istnieją, ponieważ często budujemy na nich życie. Uczucia są faktami również dlatego, że nie da się ich wyperswadować za pomocą rozumu.

*

[…] potrzebna jest odwaga, trzeba zdać się na to, że odkryje się coś, co być może postawi pod znakiem zapytania nasze uprzedzenia.

*

Mądrość jest zawsze tylko obietnicą złożoną samemu sobie. Właśnie to dążenie do wymarzonego i nieosiągalnego pcha nas do przodu.

*

Ale jeśli istnieje granica, można ją przecież przekroczyć. A jeżeli za nią jest kolejna, również ją można pokonać, i tak dalej. Świat, w którym żył, był nieskończony.

Ernst Pöppel, Beatrice Wagner, Im starszy, tym lepszy,
przeł. Agnieszka Zychowicz, Wydawnictwo Esprit, Kraków 2013.
(wyróżnienie własne)

poniedziałek, sierpnia 29, 2016

2014. Śmielej sobie poczynaj!

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

nie tak jak powinno być? no tak. ale co konkretnie? za wolno to. za mało tamto. zbyt niepewnie śmo. zbyt długo owo. za wolno, za mało, zbyt niepewnie i zbyt długo w porównaniu do kogo? tu mnie nie złapiesz! nie porównuję się z innymi, lecz ze swoimi pragnieniami, celami i możliwościami. i od zawsze jest za wolno, za mało, zbyt niepewnie i zbyt długo. a co robisz, by było szybciej, więcej, pewniej i krócej? no… nic lub prawie nic, niestety. acha! czyli jest w tobie ktoś, kto nie potrzebuje szybciej, więcej, pewniej i krócej. a jeśli, w ramach eksperymentu założyć, że ma rację? wygląda na to, że możesz zająć się tym, co cię rozwija, uskrzydla i uszczęśliwia. co ty na to?

niedziela, sierpnia 28, 2016

2013. doświadczając skończoności

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

wczoraj. ociemniałej kotce patrzyłam prosto w oczy. poruszyła mnie Jej osoba. dotknęła we mnie kresu czasu.

dzisiaj. Antenka właśnie kończy półmaraton. za mną ¾ Orzeszka. endorfiny, dopamina i nieskończona radość. nim wypełni się nasz czas.

15 × (2 × 50 m)

*
21 097,5 m

Antenka po, fot. M. Makowska.

piątek, sierpnia 26, 2016

2012. Zdrowiejąc wielowymiarowo

szłam. gotowa porównać dzisiejszą jakość chodu z dniem wczorajszym, z krokiem sprzed tygodnia, czy z ideą, jak powinnam już chodzić. naprawdę byłam już w blokach startowych, by ocenić, gdy… przyszła do mnie wspaniała myśl:

just notice, what is happening.

czwartek, sierpnia 25, 2016

środa, sierpnia 24, 2016

2009. Masakra

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Zmasakrowała mnie ta książka. Świr i kasa mają śmiercionośną moc, bez względu na narodowość — to prawda z którą zostałam. Słów brak.

Richland i Oziorsk są łatwo rozpoznawalne, bo w tych cytadelach plutonu, „strefach zero” nuklearnego armagedonu, ludzie, którzy mieli możliwość wyboru, dokonali tej samej transakcji co ich współobywatele w całym kraju: przehandlowali prawa obywatelskie i swobody polityczne za bezpieczeństwo konsumenckie i finansowe.

*

Okazało się wręcz, że gromadzenie bogactwa materialnego nie jest lekarstwem, tylko nałogiem, którego nigdy nie da się do końca zaspokoić.

*

Ślub rosyjskich i amerykańskich supergwiazd nuklearnego przemysłu zbrojeniowego był niewielką imprezą z ograniczonym dostępem dla mediów. Ponieważ zakończyło się zimnowojenne pobrzękiwanie szabelką, społeczeństwo dało sobie wmówić , że nuklearny wyścig zbrojeń również dobiegł końca. Tymczasem żyjemy w „drugiej epoce jądrowej”, jak to nazwał antropolog Hugh Gusterson. W 2011 roku na badania i wdrożenia w dziedzinie jądrowej przeznaczano więcej środków niż w szczytowym okresie zimnej wojny. Rząd amerykański zamierza w najbliższej dekadzie wydać siedemset miliardów dolarów na rozwój broni jądrowej. By nie pozostać w tyle, władze rosyjskie przewidują wydanie sześciuset pięćdziesięciu miliardów dolarów na modernizację sił zbrojnych, z czego znaczną część chcą przeznaczyć na strategiczną broń jądrową. Jak to określił Lawrence Korb, urzędnik Pentagonu w ekipie Reagana, „zimna wojna się skończyła, wygrał kompleks wojskowo-zbrojeniowy”.

*

„Naszym najważniejszym produktem jest postęp”. Był to refren gospodarza programu telewizyjnego GE Theater Ronalda Reagana.

*

[…] niechęć do zrozumienia zagrożenia rośnie w miarę zbliżania się do niego. Ludzie najbardziej narażeni na jakieś niebezpieczeństwo często najgwałtowniej negują jego istnienie, żeby móc dalej żyć […].

*

Na ogół jest tak, że kiedy patrzysz na katastrofę ekologiczną, to o tym wiesz. Katastrofy w widoczny i wyczuwalny sposób burzą naturalny porządek. Kojarzą się ze smrodem, dymem i paskudnymi szramami na krajobrazie. Tymczasem z tym sympatycznym strumykiem wszystko było w jak najlepszym porządku. […] Musiałam sama sobie, przypomnieć, że stoję nad najbardziej napromieniowaną rzeką świata. Nigdy nie widziałam bardziej urodziwej i kuszącej katastrofy, mniej zasługującej na to miano.

*

Dla ludzkiej wyobraźni symbole często są ważniejsze od skomplikowanej rzeczywistości.

*

Bezdomność amerykańskich i japońskich odpadów nuklearnych potwierdza, jak skomplikowany jest problem bezpiecznego składowania niestabilnych izotopów radioaktywnych, które samoistnie się rozgrzewają do setek stopni, powodują korozję metali i przenikają przez glebę do roślin — i będą przenikały przez dziesiątki tysięcy lat. Stawka w tej grze jest wysoka, co stwarza wielką pokusę negowania istnienia niewidocznych dla oka izotopów promieniotwórczych.

Kate Brown, Plutopia. Atomowe miasta i nieznane katastrofy nuklearne,
przeł. Tomasz Bieroń, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2016.

wtorek, sierpnia 23, 2016

(2005+3). Dzisiejsza kromka

jedna sztuka sztuki. zmienia mi nastrój natychmiast i wciąż.

(fot. Kaan, fragment)

2007. tuiterazm, ćwiczenie praktyczne

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

właściciel. otworzył drzwi swojego helikoptera. nic sobie nie robił z oczekiwań pod swoim adresem. zatrzymałam się z wrażenia i podziwu. nie wyglądał mi na kogoś, kto martwi się, że inni chodzą dużo szybciej, mają więcej władzy, zarabiają przyzwoite pieniądze i ogrywają całe województwo w squasha. był tu i teraz całym sobą. był niewiarygodnie i ożywczo prawdziwy. nie miał czasu do tracenia.

zaledwie chwilę wcześniej dwulatek szedł razem z mamą i siostrą na plac zabaw, znajdujący się w zasięgu wzroku dorosłego człowieka. ułamek sekundy i chłopiec, przykucnięty w charakterystyczny dla kilkulatków sposób, całym sobą grzebał w zabawce. nie miał czasu na „za chwilę”.

że niby co? nie masz helikoptera? zdecydowana większość z nas nie ma, ba, nawet nie mamy uprawnień do pilotowania metalowych ptaków. śmiem twierdzić, że to tania i niegodna dorosłego człowieka wymówka. więc? najważniejsze na dziś: gdzie w sobie masz zaangażowanie i pasję dwulatka? przygoda dzisiejszego dnia przecież wciąż trwa!

poniedziałek, sierpnia 22, 2016

2006. U Orzeszka i Białego Kruka

Biały Kruk doniósł, że wracali piękną rzeczywistością, a nie puzzlami…

…niezmiennie uwielbiam Ich razem.

2005. Przez wielkie, średnie, małe i maluczkie ‘s’

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

     — Co to jest sztuka? Zapytała radiowa Pani Redaktor.
     — To chleb powszedni, nie ciastko. — Odpowiedziała Ewa Błaszczyk.

Odpowiedziała wczoraj, gdy ogarniałam kuchnię i logistykę kolacji. Sztuka… niech dotyka, niech porusza, niech przemienia… nas.

co dnia!

niedziela, sierpnia 21, 2016

2004. etykiety są do dupy

zbyt inteligentna.
zbyt wulgarna.
zbyt emocjonalna.
zbyt prawdziwa.

jakby inteligentna, wulgarna, emocjonalna, prawdziwa to było zbyt mało. zbyt mało obciążające. zbyt mało usprawiedliwiające ten czy inny ruch.

odpieprz się, dziadu!

2003. zamiast

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

rozpacz. wczoraj. że nie daję rady. że boli. że boję się. że już nigdy. że. że. że.

dziś. cudownie chłodny ranek. weszłam do kuchni boso. i nagle zobaczyłam siebie. tę, która nie daje rady, którą boli, która się boi, że już nigdy i że, że, że.

dogoniła mnie dobra, mądra i czuła świadomość. zatrzymała.

zaopiekować się sobą, zamiast poganiać. ważniejsze jest.
zaopiekować się sobą, zamiast pomstować na ograniczenia. ważniejsze jest.
zaopiekować się sobą, zamiast czarnowidzieć. ważniejsze jest.

amen!

sobota, sierpnia 20, 2016

2002. na granicy nocy i dnia

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

lęk przed porażką. porażka. taka najgorsza? tak. czyli jaka? taka, po której nie masz już żadnej przyszłości zawodowej. mości się w niewygodnie upiornych uczuciach. dalej i głębiej. i co jest w tym najgorszego? no, nie masz żadnej przyszłości. nie masz przyszłości, zawahała się, ale…

ale… masz życie! uśmiech od ucha do ucha. nagły skok energii. w dupie z przyszłością, mam życie!

*

Kronos Quartet, Requiem For a Dream.

czwartek, sierpnia 18, 2016

2000. słuchając

może powinnam wiedzieć. może powinnam wybrać. tak czy nie. czy?

a ja się zawahałam. i olśniło mnie!

zawahanie to
nie tylko sygnał, lecz
wielkie drzwi, których szukałam.

bingo!

środa, sierpnia 17, 2016

1999. Pogaduchy z Tollinim

najkrótszy traktat. o odwadze.

zadaj pytanie, z wiarą, że otrzymasz odpowiedź*.

_____________
* odpowiedź może Cię nie zachwycić, może przestraszyć, może wydać się głupia. ale będzie właściwa. najwłaściwsza.

[suplement pikselowy: 29.04.2021]

1998. Jeszcze krótsza książka

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Wypływałam rano swoje. Z kawką i książką zaległam porannie w hamaku. Po jakimś czasie sprawdziłam pocztę i komentarze — czy może reklamonosicieli, którzy się ostatnio aktywniej panoszą, z bloga trzeba popędzić. I?

I. Żona Oburzona! uszczygliła kilka literek w komentarzu. Nie myślałam ani chwili, bo to nie byle jaka rekomendacja. Klik, klik, sms, rządek cyfr potwierdzających transakcję. A potem? Podrzucić tu i tam. I delektować się! Smakować chwilę. Szkoda byłoby przegapić.

Biały Kruk:
(dzwoni koło dziewiątej)
Dziecko, przez ciebie rano strach zajrzeć do telefonu!

Jabłoń:
Ale książka chudziutka.
No i wiesz, Szczygieł to Szczygieł.

Biały Kruk:
No tak.
Jestem już w drugim reportażu.

*

Wszystko przygotowane: jarzębiak, winiak klubowy i wiśniówka.
     — Dla mnie to trochę za wcześnie… — mówię, gdy stawia kryształowe kieliszki na stole.
     — Niech pan nigdy nie mówi, że na coś jest za wcześnie. Bo szybko się pan zorientuje, że na wszystko jest już za późno
.

*

     — Przepraszam — wtrącam się zdezorientowany — pan, panie profesorze, był na tym przedstawieniu?
     — Nie. Żona była sama.
     — To skąd pan to wszystko wie?
     — Bo my ze sobą od 37 lat stale rozmawiamy
.

*

[…] nie spytałbym: „Co pani napisała w tym liście?”.
     Rozmówca musi mieć szansę na uniknięcie odpowiedzi. „Ciekawe, co człowiek może napisać w pożegnalnym liście?”. Takie pytanie daje rozmówczyni możliwości. Jeśli nie chce, nie musi wtedy mówić o sobie
.

*

Cała uroda tych zdjęć bierze się z niekonieczności. To niekonieczność powoduje, że one są ładne.

*

     — No dobrze, niech pan zamraża ulotną chwilę, panie Sylwestrze.
     — Nie zgadzam się — odpowiada fotograf. — Ja nie zamrażam, ja chwilę ocalam!

Mariusz Szczygieł, Kaprysik. Damskie historie,
Wydawnictwo Agory, Warszawa 2010.
(wyróżnienie własne)

wtorek, sierpnia 16, 2016

(1996+1). Długi weekend, krótkie książki (II)

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Tytuł mnie zachwycił. Polowałam. Upolowałam. Może spodziewałam się zbyt wiele? Może po Szczygle nie należy czytać reportażu innych, z pewnymi wyjątkami, autorów? Może. Siedem, autorki i autorzy. Siedem reportaży. Wymagają nadziei, by udało się wyłowić kilka perełek.

[z reportażu Powietrze tu mokre Małgorzaty Rejmer]
Kebabik u Jasarka. Jego właściciel jest Syryjczykiem: Jasar to po arabsku „spokój”, „bogactwo”. […] Jasar jest okrągły i nieduży, uśmiecha się od ucha do ucha. Siedem lat temu przyjechał z Syrii do Dużego Miasta, potem kolega namówił go, żeby otworzył w Miasteczku kebab.
     — Jestem z Aleppo — zaczyna
. […]
Tymczasem Jasar w Kebabiku:
     — Nie spotkało mnie w Polsce nic złego. To znaczy czasem przyjdzie ktoś pijany, woła, żeby dać mu jeść za darmo. Daję wtedy pitę i mówię: masz, ale na wynos. Jak ktoś krzyczy „kurwa”, pokazuję na uszy i mówię: nie rozumiem
. […]
     — Nikt tu nie chce przyjeżdżać do Polski, bo ciężko. Ciężko Polakom i obcokrajowcom. Pracowałem na kuchni od rana do nocy, dopiero po roku otworzyłem pierwszy kebab. Polska nic nie ma. Wszędzie w Europie Zachodniej uchodźca dostaje czterysta euro, tutaj trzysta pięćdziesiąt złotych miesięcznie, nie da się z tego żyć. Można pracować na czarno, ale co z tego masz? Trzęsiecie się, że uchodźcy, ale każdy, kto ma coś w głowie, omija Polskę. A jak tu już trafi, to robi wszystko, żeby iść dalej. W Aleppo, nawet jak mało miałeś, to wszyscy ci pomagali, wspierali się. W Polsce, jak chcesz komuś pomóc, to ludzie patrzą na ciebie z miną „czego tak naprawdę chcesz?”.

*

[z reportażu Konflikt tragiczny na wsi polskiej Urszuli Jabłońskiej]
     — Może tęskni? — sugeruję.
     Anna zaciska usta i odwraca głowę.
     — Jako dziecko ją kocham, ale jako człowieka to się bardzo jej boję.

*

[z reportażu Moja doniczka jest lepsza Agnieszki Wójcińskiej]
Że to jest Polska dla tych prawdziwych Polaków.
     — Czyli kogo?
     — Według tych osób, które podnosiły to hasło w internecie i podczas marszu, Polak to ktoś, kto wierzy w Boga katolickiego, wychował się w Polsce, jest biały, mówi po polsku. Właściwie na tym się to chyba kończy.

     […] Ale czy chciałabym należeć do patriotów, tak jak się dzisiaj ich rozumie? Im nie zależy na dobru wszystkich, tylko na zemście. Dla nich hasło: „Polska dla Polaków” to patriotyzm, dla mnie rasizm, ksenofobia, antysemityzm.

Zbiór reportaży, Obrażenia. Pobici z Polską,
Wielka Litera, Warszawa 2016.
(wyróżnienie własne)

1996. Długi weekend, krótkie książki (I)

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

W długi weekend „nie tylko pływało, ale również czytało się”. Autor książkowo omijany, bo utarło się w głowie, że choć reportaż, to o Czechach. Posklejało się Jabłoni zbyt dużo faktów. Z drugiej strony, co tydzień Klub czyta kolumnę Autora w Dużym Formacie i o Czechach jakby dużo mniej.

Ubawiło mnie, gdy dwa tygodnie temu Autor wynosił swoje życie na śmietnik — byłam wtedy w ferworze częściowej likwidacji papieru. W zeszłym tygodniu 500 książkowych sztuk, dzięki Sadownikowi, wyszło z Przytuliska, zostawiając po sobie pięćsetzłotowy ślad i niezmieniony status błędu statystycznego.

Ta książka nie jest o Czechach. Trudno uwierzyć, że tak było, choć trochę się pamięta. To książka o ludziach z pokoleń, z których zrezygnował nasz kraj w latach dziewięćdziesiątych. Dobrze, że jest taki ślad.

Profesor Halina Zgółkowa wybrała się do przedszkola, żeby sprawdzić „czy czas jest już w słowach odbity”. Pytała dzieci o najbrzydsze wyrazy, jakie znają. Czteroipółletni chłopiec najpierw wymienił wszystkie wulgaryzmy na „k” i „ch”, które stworzył dorosły świat.
     „A teraz” — ściszył głos — „powiem pani do ucha, jak moi rodzice mówią na naszego sąsiada” — i rozejrzał się na boki — „bo to jest najgorsze słowo”.
     „Jakie?”
     „Czerwony”.

*

W ogóle nowe słowa dużo mówią o ludzkości.
     Po pierwsze — powstaje mnóstwo nazw na przestrzeń zagarniętą przez człowieka. Na przestrzeń wolną — nowych nazw brak. Łąki, wrzosowiska, torfowiska ciągle nazywają się tak samo. Przestrzeń zamknięta, pomieszczenia, miejsca na nowe urządzenia w fabryce, a więc przestrzeń podporządkowaną człowiekowi — ona potrzebuje nowych słów.
     Po drugie — w nowo powstałych nazwach człowiek ujmowany jest niemal wyłącznie jako tryb w maszynie.

*

Czy pan wie, że człowiek musi korzystać z 65 mięśni, żeby jego twarz była ponura, a tylko z 14, gdy się uśmiecha. Więc co lepsze?

*

Czy ja te kursy kończę, bo jestem taka zaradna, czy ja je kończę z rozpaczy?

*

     — Pokażę panu do gazety, jak uczę ludzi dobrej roboty. (Wezwijcie Piotrusia!!! — krzyczy do telefonu). Piotruś uczy dziewczyny na komputerach. O! Piotruś, jeśli przez najbliższe dwa tygodnie żadna twoja cipa nie zrobi błędu, dam ci 100 tysięcy gratis.
     […]
     Tkaczyk do mnie:
     — Ja tak mówię do nich: „kopnę cię w dupę”, ale jeszcze nikogo nie kopnąłem.
     
[…]
     — Niech pan zrozumie męża, on musi czasem wobec pracowników tak się zachowywać.
     — Ale dlaczego?
     — Bo to wszystko jest nasze.

*

Atrakcyjna bezrobotna, lat 25, szuka pracy.
     „Atrakcyjna” jest wysoka, nosi szpakowate włosy i wąsik. Jest mężczyzną, mieszka w Kędzierzynie-Koźlu. Dawał kilka ogłoszeń typu: „Trzydziestopięcioletni, solidny, z prawem jazdy…”, ale nie otrzymał żadnej ciekawej pracy. Chciał sprawdzić, co traci, nie będąc atrakcyjną dziewczyną.

Mariusz Szczygieł, Niedziela, która zdarzyła się w środę,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011.
(wyróżnienie własne)

poniedziałek, sierpnia 15, 2016

1995. Niech Cię Matka Boska zwabi! (lub Szczygieł)

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

odkrycie. małe przejęzyczenie podczas czytania Sadownikowi.

zwabiona.
zbawiona.

     — dwie literki zamienić miejscami. i cóż za różnica!
     — różnica? jaka?
     — zasadnicza!
     — ależ skąd!
     — że bo co?
     — że bo tak. przecież oba te słowa to synonimy do bycia zwerbowanym, czyli bycia przeciągniętym na czyjąś stronę, młoda damo.

zwabiona. zbawiona. tyle, że
nie przez Matko Bosko.

*

Zaakceptowane przez proboszcza wotum narodu będzie miało:
     — 120 metrów długości, więcej niż Sagrada Familia w Barcelonie (110), więcej niż katedra w Pizie (100);
     — 77 metrów szerokości, więcej niż Notre Dame w Paryżu (48) czy katedra we Florencji (38);
     — 99 metrów wysokości wraz z kopułą — więcej niż katedra w Mediolanie (46) czy katedra w Toledo (44).
Każdy wymiar bazyliki w Licheniu będzie mniejszy od wymiarów Bazyliki Świętego Piotra w Rzymie, choć też pojawi się wyjątek. Przy naszej bazylice stanie wieża 128-metrowej wysokości, prawie jak Marriott. Bazylika rzymska w ogóle nie ma wieży.
     
[…]
     — Ten projekt i tak został pomniejszony — mówi z żalem ksiądz Makulski. — Władze zakonne poleciły zmniejszyć go o jedną trzecią.

Mariusz Szczygieł, Niedziela, która zdarzyła się w środę,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011.

*

Fish Emade, Telefon.

(1971+21+2). Degustacja #2 (suplement)

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Ten kawałek. Wczoraj. Po przeczytaniu sobie, wraz z wcześniejszym akapitem, że żona może jeść, ile chce i nic, przeczytałam na głos Sadownikowi, bo nasza sytuacja wydaje się w pewnym sensie bardzo podobna — każde z nas ma diametralnie inne doświadczenia z własnym ciałem, nie włączając w to turbulencji związanych z płcią.

Ten kawałek. Wciąż za mną chodzi. Pięknie chodzi!

Ten kawałek. Ograniczony do minimum, bo przecież blog nie zniesie półtorej strony druku. Musi tu być, bo jak ulał, synchronicznie wbił się w moje „przemyśliwiwania” na temat bezkopytkowa. Pozostaję daleka od gratulowania człowiekowi, że połamał nogę, miał wylew, dopadła go cukrzyca, ale…

i co teraz? kim możesz (nareszcie!) być?

Ten kawałek. Wciąż za mną chodzi. Pięknie chodzi!

Ten kawałek. Było tak. I dobrze, że anioły przeprosiły, ale to prawda, że nie mogły inaczej. Już to wiem. Bezkopytkowo, no cóż, choć jeszcze w styczniu 2017 dogrywka, jest… błogosławieństwem. Piszę to, nomen omen, w 217. dniu peregrynacji, zamykając 31. tydzień. ¡Salud!

Ten kawałek. Wciąż za mną chodzi. Niech tu przycupnie.

„Życie jest niesprawiedliwe” — tak sobie to tłumaczyłem. […]
     Lecz kiedy się teraz nad tym zastanawiam, moje przybierające na wadze ciało było prawdopodobnie prawdziwym błogosławieństwem. Innymi słowy, jeśli nie chciałem przybierać na wadze, musiałem uprawiać wyczerpujące ćwiczenia każdego dnia, uważać na to, co jem, i ograniczyć przyjemności. Takie życie nie należy do łatwych, lecz jeśli nie szczędzi się wysiłków, metabolizm ulega pozytywnym zmianom i w rezultacie jest się o wiele zdrowszym, a przy okazji silniejszym. […] jedynym sposobem na to, by zrozumieć, co naprawdę jest słuszne, byłoby spojrzenie na sprawy w długiej perspektywie. […] uważam, że ta fizyczna przypadłość powinna być odbierana pozytywnie, jako błogosławieństwo. Mamy szczęście, że doskonale widzimy czerwone światło. Rzecz jasna, niełatwo jest zawsze postrzegać sprawy w ten sposób.

Haruki Murakami, O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu,
przeł. Jędrzej Polak, Muza, Warszawa 2010.
(wyróżnienie własne)

*

(12+7+4) × (2 × 25 m)

och!

Ryczeliśmy ten hymn oboje z Sadownikiem wracając do domu o 7.10. Ryczeliśmy głośno. Matko Bosko Nietonąco! Bardzo głośno, bardzo świątecznie ryczeliśmy! ¡Salud!

Frank Sinatra, My Way.

niedziela, sierpnia 14, 2016

1993. Patronki Przytuliska

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Pojechaliśmy tylko po to i owo. A tam, proszę, ptaki Ateny powiedziały: idziemy z wami. Nie zdziwiło mnie to ani trochę, bo wciąż odczuwam poruszenie związane z tą książką. Przeżywam, układam w sobie, odkrywam i czekam, czekam z miłością, na wrażenia Dziewczyn.

Przytulisko ma teraz najpiękniejszą wycieraczkę w okolicy.

(1971+21). Degustacja #2

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Jest niedziela, 14 sierpnia. Tego ranka [… ]. Po porannym spacerku z Heniutką, w ciszy dosypiającego jeszcze Przytuliska, z kawką w ulubionym czeskim kubku, odłożywszy na bok wszystko to, co we mnie się dzieje, zaległam w hamaku na kolejny rozdział nieśpiesznie czytanej w odcinkach książki, bo przecież… dziś jest niedziela, 14 sierpnia.

Ta książka to dla mnie przygoda rozpisana na półtora roku, czas na kontemplację zmian, które wtargnęły w moje życie i konsekwencji tych zmian, które stały się moim wyborem. Cdn.

Coś spadło wówczas z przetworzy i cokolwiek to było, przyjąłem ten dar.

*

Musiałem oddać pisarstwu wszystko, co miałem. Gdyby mi się nie powiodło, zniósłbym to. Wiedziałem natomiast, że gdybym robił coś połowicznie, zawsze czułbym do siebie żal, gdyby mi się nie udało.

*

[…] doszedłem do wniosku, że będę się starał najlepiej jak umiem i zobaczymy, co się wydarzy.

*

[…] nienawidziłem wręcz dni sportu. Działo się tak dlatego, że byłem do tego przymuszany. Zawsze źle znosiłem zmuszanie mnie do robienia czegoś, czego nie chciałem robić, zwłaszcza w czasie, gdy nie miałem na to ochoty. Kiedy jednak mogłem zrobić coś, na co miałem ochotę, w dodatku wtedy, kiedy chciałem i tak jak chciałem, poświęcałem temu wszystko.

*

Zamknęliśmy klub, więc doszliśmy [Murakami z żoną] do wniosku, że od tamtej pory będziemy się spotykać tylko z tymi, z którymi chcemy się spotkać, i będziemy unikać — na ile to możliwe — spotkań z tymi, których spotkać nie chcieliśmy. Uznaliśmy, że przynajmniej przez pewien czas możemy sobie pozwolić na ten mały luksus.

*

Rozpocząłem więc nowe, proste, regularne życie.

*

Nikt nigdy nie zalecał mi, ba, nikt nigdy nie pragnął, żebym został pisarzem — w istocie niejeden usiłował mnie od tego odwieść. Wpadłem na pomysł, że zostanę pisarzem, i wprowadziłem go w życie. Podobnie jest z bieganiem — nikt nie staje się biegaczem, ponieważ ktoś mu to poradził. Ludzie najczęściej stają się biegaczami, ponieważ tak ma być.

*

Najważniejsze, czego uczymy się w szkole, jest to, że najważniejszego nie można nauczyć się w szkole.

Haruki Murakami, O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu,
przeł. Jędrzej Polak, Muza, Warszawa 2010.
(wyróżnienie własne)

sobota, sierpnia 13, 2016

1991. Czekając na Dziewczyny

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Czaiłam się na tę książkę okrutnie, ale zasada 15.90 obowiązuje. Doczekałam się. Kupiłam i rzuciłam się na jej literki w pierwszym możliwym terminie.

Och, ile ta książka ma warstw! Kulisy powstania Sekretnego życia pszczół to tylko jedna z nich. Książka dla kobiet w najlepszym i najpiękniejszym rozumieniu tej frazy. Zamarzyło mi, by była taka książka dla mężczyzn napisana przez parę ojciec–syn.

Po przeczytaniu tej książki pozostałam z małą niecierpliwością, by usłyszeć, co Dziewczyny na te literki i bardzo słodką zagadką: co łączy trójkę: ta książka, Bliźniacza Liczba i Jabłoń? Wytrzymam, uśmiecham się, wytrzymam.

Co takiego ma w sobie Stara Kobieta, co mogłoby mnie uleczyć? Wolność? Spokój płynący z przynależności do samej siebie? Czy to był mądry, uzdrawiający sposób bycia? Uwolnienie, które przychodzi, kiedy człowiek zapomina o ego i skupia swoją uwagę na duszy świata? Czy po prostu dotarcie do tego dziesiątego dnia, już bez ciągłego poszukiwania „czegoś jeszcze”, odnalezienietego, co jest”?

*

Powracasz? Nigdy nie czułam, żebyś gdzieś odeszła.

*

[…] mój umysł cofa się do innej naszej rozmowy, w Paryżu, na temat Dziewczyny przed lustrem Picassa. O tym, że Młoda Kobieta wyciąga ręce do Starej Kobiety. Od bardzo dawna o tym nie myślałam. Ani o tym, jak ponowne spotkanie Demeter i Persefony niesie ze sobą podobny obraz: esencji Młodej i Starej, łączącej się w kobiecie, by dać nowe życie. Nową tożsamość.

*

[…] poszukiwanie przeszło w odnalezienie.

*

Myślę o tym, jak moje doświadczenia w krainie cieni przyniosły mi nową tożsamość, jak odrzucenie siebie przerodziło się w akceptację i szacunek. Choć było to bolesne, za nic bym tego nie cofnęła.

*

W odrzuceniu roli zbawcy i akceptacji własnych ograniczeń kryje się mądrość.

*

[cytat z Rumiego, przeł. M. Fostowicz]
Jesteśmy bólem i tym, co leczy ból.

*

A jeśli istnieje ziarno prawdy w teologicznym poglądzie, jakoby nasza wizja Boga stanowiła odbicie tego, co skrycie cenimy najbardziej w życiu, w samych sobie i w innych ludziach? […] Czy wówczas zainteresowalibyśmy w mądrą sztukę serca?

*

Powtórzyłam jej legendy o tym, jak Maria raz za razem uciekała z kościoła na drzewo, aż w końcu mniszki poddały się i pozwoliły jej tam żyć. Długo i szczęśliwie, jak się okazało.
[…] uświadamiam sobie, co tak bardzo ujęło mnie w tej historii. Po części to ukryta w niej przestroga przed oddzieleniem boskości od natury i pochwała ich zjednoczenia, po części zaś Maria wymykająca się tylnymi drzwiami kościoła, porzucająca sekciarstwo i uciekająca na drzewo, do świata.

*

Słowa były niespodziewane, lecz zarazem wyraźne, mocne i prawdziwe. Na tym polega modlitwa — to napotkanie prawdy, która zapadła głęboko w serce, która chce być odnaleziona, wyrażona.

*

Wiem, od czego chciałabym się uwolnić: od tej części mnie, która ma za mało śmiałości i za dużo obaw. Od tego strasznego głosu, który się rozlega: nie dasz rady, a zaraz potem: nie próbuj.

*

Nie marnuj czasu na owijanie w bawełnę — po prostu mi to powiedz.

*

Pokazał mi, jaka naprawdę jestem, sprawił, że zakochałam się we własnym życiu. Właśnie w tym tkwi cały ładunek naszej relacji, właśnie to zapamiętałam. Tak łatwo pomylić to z człowiekiem.

*

[…] usiłowałam zrozumieć, co oznacza uścisk Demeter i Persefony. Zaczęłam wierzyć, że tak naprawdę chodzi w nim o otwarcie szczeliny. To kanał, przez który dusze matki i córki ulatują jako dwie odrębne dorosłe istoty, kobieta obok kobiety. To miejsce powstałe poprzez niezbędną utratę, niezbędne poszukiwanie i wymyślenie na nowo całej relacji.

Sue Monk Kidd, Ann Kidd Taylor, Podróże z owocem granatu,
przeł. Marta Kisiel-Małecka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.
(wyróżnienie własne)

1990. bez recepty, a jak kopie!

moje aktualne, osobiste lekarstwo na każde zło:

rusz się!*

_______________
* przed zastosowaniem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każdy lek niewłaściwie stosowany zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu.

1989. Na szczęście, no i ch*j, drogie panie!

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Wpis ten ma, historycznie rzecz ujmując, dwa niezależne początki.

Pierwszy. Tor pływacki. W ramach relaksu, płynę stylem, który nazywam wieloryb brzuchem do góry, czyli na grzbiecie, dwoje rąk jednocześnie w górę i za głowę… ten słodki moment, gdy twarz w dużej części znika pod wodą… och! Płynę wolno, wolniutko, delektując się niewagą, niekalectwem i ruchem… och! I nagle dogania mnie myśl: ile i jakie rzeczy w życiu tak właśnie kocham robić? Kto we mnie decyduje, co jest tym czymś? Kto to jest?

Drugi. Z rehabu w tym tygodniu wracałam. W humorze wskazującym na użycie niebywałej ilości endorfin. I dopadła mnie pewność — która już z kolei? ( naj lep sze na ten mo men t) — że już rozumiem to, zwykle niestety kobiece grzmienie, że pożałujesz, że zegar ci tyka, że bycie tym, śmym i owym jest najważniejsze w życiu kobiety.

Początek mamy z głowy. Gdzie te dwa początki łączą w logiczną całość? Już. Czy nigdy nie zastanawiałaś się, dlaczego nikt nie marudzi, poza rodziną ewentualnie, na temat wyborów mężczyzny, choćby nie wiem, jak były głupie? Natomiast kobiece wybory trzeba uzasadnić, obronić, a i tak na końcu znajdzie się mądry lub mądra, co nie szczędzą sił, by poinformować: „no, nie wiem” i obdarować tuzinem najlepszych na świecie rad życiowych. Mnie kiedyś ten brak symetrii, dyktowany posiadaniem macicy, dwóch jajników i dwóch jajowodów, doprowadzał do szewskiej pasji. Ale dwa, wspomniane już, początki olśniły mnie.

Pierwszy. Chłopców wychowuje się tak, że gdy malec mówi „nie”, to jest duma, że taki samodzielny, autonomiczny, stanowi o sobie. Dziewczynki uczy się, że „nie” to nie najlepsza strategia radzenia sobie w życiu, bo ciocia się obrazi, że nie chcesz, by cię pocałowała na do widzenia, że może chociaż spróbuj tego szpinaku, on taki zdrowy i na urodę dobrze robi, że nie chcesz popilnować młodszego braciszka, nie kochasz go już? Efekt. Gdy pytasz dorosłego faceta o pasje, on zwykle wie. A kobieta? No, głupio się tak przyznać, że ja tu, tak tylko dla siebie. Co i tak jest ogromnym sukcesem, bo często wie, co lubić powinna, ale co — nie kogo — kocha, bez czego nie może żyć, to już gorzej. A przecież dobrze jest wiedzieć, co w życiu cię spełnia. Poczekaj, nie śpiesz się, obserwuj, a oniemiejesz z zadziwienia. Odkryć siebie dla siebie to nie grzech.

Drugi. Skoro jednak pewności nie ma, bo i skąd ją wziąć, to świat zewnętrzny, co jest odzwierciedleniem świata wewnętrznego, prezentuje w całej okazałości konflikt wewnętrzny: robić czy nie robić? pójść czy nie pójść? zdecydować się czy poczekać? A ponieważ konfliktów nie lubimy, to miło byłoby, gdyby był taki ktoś, kto będzie wiedział, co ja mam w życiu wybrać, by było dobrze — życie nie lubi próżni, chcesz, to masz i wojuj z wiatrakami, jeśli jednak masz odwagę, by pojawił się cień niepewności lub gdy sokoli wzrok twego jestestwa wypatrzy inny drogowskaz. To właśnie tu pojawia się przestrzeń na wszystkie ludowe mądrości, tykające zegary, mendzenie i psucie krwi, co sparaliżować może odwagę zbyt skutecznie. A prawda jest taka, że tylko Ty wiesz; to coś szczególnego w Tobie, na poznanie czego masz całe życie, wie. Jestem tego pewna jak mało czego w życiu.

No i chuj, miłe panie! Same! Same! Same wybierajcie! Bo jest z czego wybierać. Niech nie robi tego za ciebie matka, ciocia, sąsiadka, pani premier.

1988. Ano!

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Likwidacji towarzyszą znaleziska archeo. Dwa dni temu Sadownik krzyknął: nie uwierzysz! I faktycznie uwierzyć nie mogłam. Znalazł kartkę.

Tak. My kiedyś notorycznie zostawialiśmy sobie kartki, bez wielkich okazji. Rany boskie, naprawdę? Tak. I to pamiętam, ale punkt drugi brzmiał wczoraj jak: poleciałam na Uran, nie czekaj z obiadem. Wyprzeć się nie mogłam. To moje pismo. Rany! Wzięłam samochód? Naprawdę?

Niezbędna dygresja. Ten tydzień upływa mi na namierzaniu osobistych progów, czyli takich momentów, gdy nie robię czegoś, bo… nie umiem, boję się, ooo! na pewno zrobi się mu/jej/im przykro, noooo! nie wypada. Że co? W ramach wakacyjnej pracy nad sobą, każdego dnia jedną sztukę takiego nie-mogę-ależ-gdzież-bym-śmiała po prostu… robię!

Dzisiejszy dzień miałam zaliczony już o 7.20, bo o tej godzinie zaparkowałam osobiście auto pod domem. Sadownik w roli pasażera. Bo wywiozłam nas na 6.00 rano… na pływalnię, co Sadownik skwitował ubierając się: nie ma to, jak zacząć sobotni czilałcik o 5.30. Ano, nie ma!

*

Dionne Warwick, What the World Needs Now is Love Sweet Love.

czwartek, sierpnia 11, 2016

1984. Czekając na Kaan

Kaan jest pięknym darem.

Świętowałyśmy swoją zwyczajność!
(siedząc pod tą fotą)

(1970+13). Z papierowego stosiku

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

To pewnie można było przewidzieć. Likwidacja papieru spowodowała, że kilka książek wylądowało na stosiku czytania dziennego. Tylko pozornie te dwie książki nie mają ze sobą nic wspólnego. W rzeczywistości, myślę sobie, są o tym samym. Różni je forma przekazu, ale poruszają te same rejony Ducha.

Ptaki. Jako metafora. Gołębie, sroki, wróble, mazurki, czarne miejskie ptaki — mam do nich osobiste nastawienie. Mewy? Niespecjalnie zwracałam na nie uwagę. Ale po zdjęciach w książce Bacha wszystko się zmieniło. No i sam Bach. Książka książką, ale natura i doświadczenie Autora, które sprawiły, że widzi świat w taki sposób — zamyśliły mnie na długo, zainspirowały.


(Richard Bach, źródło)

Skoro talent jest mitem, to co jest prawdą?
     Jest nią ciężka, wytrwała i odpowiednio rozplanowana praca
. […] To nieustanne szukanie wyzwań, wybieranie spośród nich tych najtrudniejszych i skupianie na nich swej uwagi.

Artur Król, Talent nie istnieje. Droga do praktycznego osiągania
mistrzowskich umiejętności
, Helion, Gliwice 2012.
(wyróżnienie własne)

***


(fot. Diego Bencomo Carrasguel, fragm.)

     — Dlaczego, Jon, dlaczego? — spytała go matka. Dlaczego nie możesz upodobnić się do reszty stada? Dlaczego latania na małej wysokości nie zostawisz pelikanom i albatrosom? Dlaczego nie jesz? Jon, zostały z ciebie przecież same pióra i kości!
     — Nie zależy mi na tym, jak wyglądam, mamo. Chcę tylko dowiedzieć się, czego potrafię dokonać w powietrzu, a czego nie. Chcę wiedzieć.

*

Każdego dnia po trochu poszukaj siebie dalej, siebie prawdziwego, niczym nieograniczonego Fletchera. Odtąd to on będzie twoim nauczycielem. Musisz go zrozumieć i nad nim pracować.

*

     — Każdy z nas jest w rzeczywistości obrazem Wielkiej Mewy, doskonałym obrazem Wolności — mawiał Jonathan podczas wieczorów na plaży. Precyzyjne latanie jest krokiem ku pełniejszemu wyrażeniu naszej prawdziwej natury.

*

     — Nie czekaj na wiarę — powtarzał Chiang. — Nie potrzebowałeś wiary, by latać, wystarczyło jedynie zrozumieć istotę lotu.

Richard Bach, Mewa,
przeł. Radosław Zubek, Rebis, Poznań 2010.
(wyróżnienie własne)

środa, sierpnia 10, 2016

1982. Metoda

życzliwa. troskliwa. zabiera ból. woda.
budzi moje pragnienia, marzenia. dotyka możliwości. woda.

(6+5+4) × (2 × 25 m)

mogę stać się. dla siebie i innych. jak woda?

wtorek, sierpnia 09, 2016

1981. Nic i za darmo

Sadownik:
(nadokuczał z powodu jabłońskiego kalectwa)
Uśmiechnij się!

Jabłoń:
(nabzdyczona z wyłączonym modułem poczucia humoru)
Do czego?

Sadownik:
Do mnie!
(po chwili)
Ja cię kocham za nic.

Jabłoń:
Za nic?

Sadownik:
Kocham cię pomimo
i dobrze się nad tym zastanów.

1980. Potencjał, reszta to rekwizyt, przebranie, okoliczność

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

fakty. kobieta. po trzydziestce. z dużą nadwagą. platfusem. i chorym kolanem.

figura senna. bluzka z pliską niczym sukieneczka. koronkowe stopki. prześwitujące przez nie intensywnie wiśniowe paznokcie. widzę dziewczyneczkę.

poziom esencji. spojrzałam w jej oczy. głęboko. i głębiej. nie było tam kobiety. nie było tam dziewczyneczki. był potencjał. wspaniały.

*

fakty. mężczyzna. po czterdziestce. niski. szczupły. w garniturowych spodniach. w szpitalnych ochraniaczach na skarpetkach.

figura senna. człowiek wymuskany. nielubiący tracić czasu. zdobywca wszelkich dóbr i zachwytów. widzę zwycięzcę. tylko chwilowo na rehabie.

poziom esencji. spojrzałam w jego oczy. głęboko. i głębiej. nie było tam mężczyzny. nie było tam zwycięzcy. był potencjał. wspaniały.

bingo!

1979. Psia pogoda

1978. Muchomorzyca tęskniąca

Sadownik:
(telefonicznie o znajomym, do którego się udał)
Mieszka w lesie…

Jabłoń:
Super!

Sadownik:
…z rodzicami.

Jabłoń:
Cóż. Każdy ma swojego grzyba…
(po chwili)
…A Ty wrócisz do swojego muchomora?

poniedziałek, sierpnia 08, 2016

1977. Peregrynacja, dzień 210.

miliona rzeczy nie mam. tryliona rzeczy mieć nie będę. ale z tego, co mam, wycisnę, ile się da!

postanowione.

[suplement pikselowy: 15.12.2020]

1976. W imię trupa

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Ostrzyłam zęby na ten tytuł. Czekałam, aż ukaże się w ibuku. Inne książki, wydane przez to samo wydawnictwo, są w wersji elektronicznej, a ta jedna nie. Czemu? A kto to wie. Czekałam. Aż mi się odechciało. Złamałam się.

Pomysł. Sprawił, że ostrzyłam sobie zęby własną fantazją na temat tej książki. Jeden człowiek. Wiele perspektyw postrzegania jego osoby. Mniam, mniam — myślałam.

Zapomniałam, że to Morrison. Że będzie o samotności. Że będzie o stracie. Że będzie o nieżywym, co żywym dość sprawnie układa wciąż życie. Że słowa niewypowiedziane mają moc i uruchamiają monstra. Że. Że. Że.

Już na początku tej książki, zamyśliłam się nad przyjętym kulturowo, by o zmarłych źle nigdy nie mówić. Dotarło do mnie, że ta złota reguła życia społecznego wielu ludziom nie pozwala przerobić znaczących w ich życiu trudności; zamyka im usta; nie pozwala odbić się od dna; zmusza do życia w niby-rzeczywistości. I że niby po co, w imię trupa?

Śpiewam półgłosem, głównie dla siebie, jak przystało starej kobiecie, którą wprawia w zakłopotanie świat — to taki je sposób wyrażania sprzeciwu wobec obrotu spraw w naszym stuleciu. W którym wszystko jest wiadome, a nic nie rozumiane.

*

Oto co sprawia nienawiść. Spala wszystko prócz siebie samej, tak że bez względu na to, jakie żywisz urazy, twoja twarz wygląda dokładnie tak samo jak twarz twego wroga.

*

     — Wszystko ma swoje miejsce, proszę pana — zauważył Sandler.
     — Święta prawda. Wszystko. Z wyjątkiem kobiet. Tych zawsze pełno wszędzie.
     Sandler się roześmiał.
     — W łóżku — ciągnął Cosey — w kuchni, koło domu, przy stole, pod nogami, na karku.
     — Nie jest to takie nieszczęście — zaryzykował Sandler.
     — Nie. Nie. To wspaniałe. Wspaniałe.
     — To czemu pan się krzywi?

*

Nieważne, jaka jest twoja pozycja życiowa czy stan umysłu; rozgwieżdżone niebo jako sceneria twojej nocy czyni cię bogatym.

*

„Myślisz ciągle o śmierci” — powiedziałam jej. „Nie — odparła. — To śmierć ciągle myśli o mnie”.

*

Przepaść między pokoleniami jest rzeczą normalną, ale nie musi być nieprzekraczalna.

*

     — Pokręcone, tak? Ja nigdy nie wierzyłem zbytnio w wolną wolę. Nic ci po niej, jak nie masz wyboru.[…] Ale wśród niewielu spraw, w których masz coś do powiedzenia, jest to, z kim się zadajesz. […] Niech ci się nie zdaje, że jak się cofniesz, to jesteś mięczak. Może ci to uratować życie. Nie jesteś bezwolny, Romen. Nie wierz w to. Czasami trzeba więcej ikry, żeby się cofnąć, niż brnąć dalej.

*

     — Przepraszam, przepraszam bardzo — powiedział, sięgając po chusteczkę do nosa.
     — Nie ma za co. Niech pan nigdy nie przeprasza za płacz po kimś.

     […]
     Zbiegła na dół, nagle uświadamiając sobie różnicę miedzy obowiązkiem, a potrzebą serca.

Toni Morrison, Miłość, przeł. Krzysztof Zarzecki,
Świat Książki, Warszawa 2014.
(wyróżnienie własne)

1975.

poczułam. dotknęłam prawdy. w sobie.
tak rodzi się niezłomność? chyba. tak.

niedziela, sierpnia 07, 2016

1974. Zaczarowane okno

1973. Między

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Między papierem. Bo co by dobrego nie powiedzieć o papierowych wersjach książek, nie poczytasz takich w nocy bez zapalania lampki. A kundla i owszem, i tak. Rozmowy na weekend zamieniły się w rozmowy czytane nocą. Ich klimat, gdzieś między literkami i znakami interpunkcyjnymi, wymykający się słowom, łatwy do poczucia, jest bezcenny.

[Małgorzata Halber] Uczysz się tego, że nie ma czegoś takiego jak sądy ogólne, nie ma „bo wszyscy uważają”, „bo mówi się, że”. Bo w sumie to każdy mówi o sobie, tylko dla bezpieczeństwa ubiera to w jakieś „kobiety”, „ludzie”, „Polacy”. Uczysz się też tego, żeby nie oceniać innych, bo tylko wtedy można naprawdę rozmawiać. I tego, żeby nie udzielać innym rad. To są rzeczy, które przydają się nie tylko uzależnionym.

*

[Dr Mariola Kosowicz] Czasami jedyną formą czułości jest trzymanie za rękę i ważne, żeby z tego nie rezygnować. Dotyk ma cudowne właściwości. Na poziomie psychicznym osoba chora czuje, że jest z nią ktoś bliski, kochający i czuje się bezpiecznie. Na poziomie fizycznym na przykład rany szybciej się goją.

*

[Anna Janko] Zazwyczaj myślimy o dzieciach w sposób „gatunkowy”, nie jak o indywiduach. Bo w istocie są one najpierw jakby tajemniczymi gośćmi na ziemi, przybywają do nas z zaświata i są symbolem niewinności, słabości, więc potrzebują ochrony i opieki.

*

[Ludwika Włodek] Czekałam na swoje wystąpienie w pierwszym rzędzie, za mną siedzieli jacyś chłopcy. Nagle jeden z nich mówi do kolegi: A ten Iwaszkiewicz to pedał podobno był. Gdy wyszłam na mównicę, nawiązałam do tego. Powiedziałam, że owszem, tak było, ale w sumie co to za różnica, czy kochał mężczyzn, czy kobiety.

*

[Hanna Samson] System, w którym funkcjonujemy, jest nieludzki. Liczę na to, że w końcu coś nam przeskoczy. Klik i zauważymy, że oprócz gromadzenia dóbr, liczy się także możliwość wpływania na swoje życie, wybierania, decydowania, dbania zarówno o sferę prywatną, jak i zawodową czy publiczną. Te sfery nie muszą być konkurencyjne, powinny się uzupełniać.

*

[Agnieszka Graff] Jest w nas takie pragnienie, żeby złapać, gdzie jest sedno.

*

[Red Lipstick Monster] Nie można polegać na zasłyszanych opiniach, trzeba zawsze krzyczeć: Sprawdzam!

*

[Krystyna Sienkiewicz] Musisz mi trochę pomagać w rozmowie, bo miałam rok temu udar, który zabrał mi dużo słów. Ot tak, gdzieś je pogubiłam. Teraz uczę się ich od nowa.

Praca zbiorowa, Polki. Rozmowy na weekend,
Agora, Warszawa 2016.
(wyróżnienie własne)

piątek, sierpnia 05, 2016

(1970+1). Degustacja #1

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Kilka dni temu. Dwa łóżka dalej. Na rehabie. Młody człowiek w typie aktywnego piłkarza wtoczył się o kulach, usiadł i został przepytany przez swojego rehabilitanta. Do dwudziestego sierpnia lekarz zabronił mu obciążać nogę.

Dla niewtajemniczonych, oznacza to, że dwudziestego będzie mógł ją obciążyć 25% swojej wagi, w następny tygodniu 50%, w kolejnym 75% i dopiero w jeszcze następnym 100%. Stuprocentowe obciążenie to dopiero początek trasy do uzyskania pełnej sprawności.

Ale on, ów młody człowiek oświadczył, że on rozumie lekarza, ale dwudziestego sierpnia chce chodzić i już! W duchu ryknęłam śmiechem. Miałam do tego prawo, bo rozumiem ten stan — gdy dotarło do mnie, że połamałam nogę, pomyślałam: sześć tygodni gipsu, dwa tygodnie rehabu i już!

Rehabilitant narobił się ostro, by choć lekko ostudzić zapał nieświadomego człowieka, który z uporem maniaka powtarzał, że dwa miesiące niesprawności to jest naprawdę wszystko, co on może znieść i poświęcić na tę kontuzję. Chwilę jeszcze zajmie sprowadzenie tego mężczyzny na ziemię. Nasze życia, nasze zdrowia mają w dupie kalendarze.

Świat bez kopytka mnie zmienił. Zmienił w sposób, który, choć przeczuwalny, przekroczył moje najśmielsze oczekiwania. Dopiero teraz, dopiero taka, jaką się stałam, mogłam sięgnąć ze zrozumieniem po tę książkę. Wcześniej byłam piłkarzem do nieskończonej potęgi.

Jabłoń:
(poranna, w 207. dniu Peregrynacji)
13 × (2 × 25 m)

*

Dzisiaj, w piątek 5 sierpnia 2005 roku, jestem […]. Przeczytałam dzisiaj, w piątek 5 sierpnia 2016 roku, początek pierwszego rozdziału. Uśmiechnęłam się, stwierdziwszy ten niesamowity zbieg kalendarzowych okoliczności: ten sam dzień, miesiąc i dzień tygodnia. Po kilku, kilkunastu akapitach strzelił mi do głowy pomysł na czytanie tej książki, który zagwarantuje nieśpiech — będę ją czytać w tempie, w jakim została napisana. Cdn.

Żeby wytrwać w czymkolwiek, trzeba utrzymać rytm. To ważne przy długoterminowych przedsięwzięciach. Kiedy ustali się tempo, reszta pójdzie jak z płatka. Problem polega na tym, by koło zamachowe obracało się z wyznaczoną prędkością, a dotarcie do takiego punktu wymaga całej naszej uwagi i wysiłku.

*

To, że jestem mną i nikim innym, jest jednym z moich największych walorów. Emocjonalne rany są ceną, którą się płaci za bycie niezależnym.

*

Nieważne, o jakiej dziedzinie mówimy — wygrywanie z innymi po prostu mi nie odpowiada. Znacznie bardziej interesuje mnie to, czy zdołam osiągnąć cele, które sobie wyznaczam, zatem pod tym względem biegi długodystansowe nadają się idealnie dla takiej mentalności jak moja.

*

[…] jedynym przeciwnikiem, jakiego ma się do pokonania, jesteśmy my sami i to, jacy byliśmy wczoraj.

Haruki Murakami, O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu,
przeł. Jędrzej Polak, Muza, Warszawa 2010.
(wyróżnienie własne)

Zbliżam się teraz do sześćdziesiątki. Kiedy byłem młody, nie mogłem sobie wyobrazić, że wiek XXI nadejdzie naprawdę i że — żarty na bok — skończę kiedykolwiek pięćdziesiąt lat . Teoretycznie, rzecz jasna, było oczywiste, że pewnego dnia — jeśli nic innego się nie wydarzy — ogarnie nas wiek XXI, a ja skończę pięćdziesiąt lat. Kiedy byłem młody próby wyobrażenia sobie siebie w wieku pięćdziesięciu lat były tak trudne jak próby konkretnego wyobrażenia sobie świata po śmierci. […]
Ale oto żyję teraz w tym niewyobrażalnym świecie. Czuję się w nim naprawdę dziwnie i nie potrafię powiedzieć, czy mam szczęście, czy nie. Może to bez znaczenia. Jest to dla mnie — i prawdopodobnie dla wielu innych — pierwsze doświadczenie starości, a uczucia, jakie mnie ogarniają, pojawiają się również po raz pierwszy. Gdybym doświadczał tego wcześniej, potrafiłbym to lepiej zrozumieć, ale ponieważ nie doświadczałem, nie potrafię. Jedyne, co mogę teraz zrobić, to odłożyć szczegółowy osąd na później i brać rzeczy takimi, jakimi są.

(tamże)

1970. Starość i inne odkrycia

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Znam. Dwa niezawodne sposoby stwierdzenia, że upłynęło w naszym życiu więcej czasu niż myślimy.

Sposób pierwszy. Spotkać się ze znajomymi, których małe dzieci dość dobrze pamiętasz. I co? Zdziwiona, że nie mają dwóch, trzech lat? Przecież widziałaś tych znajomym wcale nie tak dawno temu. Patrzysz i własnym oczom nie wierzysz, „dzieci” mają dziesięć, dwanaście, piętnaście lat. Kiedy to się stało? Nie masz pojęcia.

Sposób drugi. Pójść do osobistej biblioteki. Rozejrzeć się chwilkę. Zdjąć z półki książkę, która cię urzekła kilka lat temu. Może też być książka, która czeka na przeczytanie od dwóch–trzech lat. I co? Zdziwiona, że pożółkłe przerażająco kartki? Momencik! Sprawdzasz rok wydania książki, bo wcale tak dawno nie kupowałaś tej książki. Patrzysz i własnym oczom nie wierzysz. Tę książkę kupiłaś w 1990, 1996, 1998 lub 2001. Jak to możliwe? Nie masz pojęcia.

Jestem taka mądra, bo oba te narzędzia mierzenia upływu czasu przećwiczyłam na własnej skórze nie raz i wiem, że działają świetnie. Mają oczywiście swoje wady, jak wszystko, musisz mieć znajomych z dziećmi lub posiadać własny księgozbiór.

*

Od kilku dni jestem niczym spadkobierca po samej sobie. Likwiduję papierową bibliotekę. Obliczyłam, że tą metodą, odzyskamy kilka metrów sześciennych kubatury Przytuliska. Likwiduję, dzieląc zdejmowane z półek książki na (a) te które zostają, (b) te które wychodzą, bo z nich wyrosłam i (c) te, które wychodzą, bo choć chcę je zachować, mogę mieć w wersji elektronicznej.

Biorę książkę z półki, decyduję (a), (b) czy (c)? Odkładam na odpowiedni stosik. Ale okazuje się, że we własnej bibliotece można się również mile zaskoczyć.

Wzięłam wczoraj do ręki książkę. Pamiętam dzień, w którym przyniosłam ją do domu. Było pochmurno, zimno i padał deszcz. Nie pamiętam, jak to się stało, że książkę odłożyłam na półkę bez przeczytania. Wtedy.

Wzięłam ją wczoraj do ręki. Tak. Tytuł zaintrygował mnie znów. Bogatsza o świat bez kopytka, który trwa, nie śpiesząc się, przeczytałam przedmowę. Książka nie wylądowała na stosiku (a), (b) czy (c) — znalazła miejsce przy hamaku, na stosiku papieru do bieżącego czytania — zauroczyła mnie idea wolnego jej przeczytania; czytania przez pryzmat świata z kopytkiem.

Bez względu na to, jak przyziemna wydaje nam się jakaś czynność, jeśli zajmuje nas wystarczająco długo, staje się aktem kontemplacyjnym, a nawet medytacyjnym.

*

[…] natknąłem się na duży artykuł o maratonie. […]
     Jeden z maratończyków powiedział o mantrze, której nauczył go starszy brat — również biegacz — i którą ów długodystansowiec powtarzał, odkąd tylko zaczął biegać. Brzmiała ona tak: „Ból jest nieunikniony. Cierpienie jest wyborem”. Powiedzmy, że biegniesz i myślisz sobie: „Cholera, tak mnie boli, że dłużej nie wytrzymam”. Fragment z „boli” jest nieuniknioną rzeczywistością, ale to, czy się wytrzyma, czy nie, zależy tylko i wyłącznie od biegacza.

*

[…] w książce tej jest nieco tak zwanych „życiowych nauk”. Nie są one niczym wielkim — to lekcje, które odebrałem, wprawiając własne ciało w ruch i przekonując się dzięki temu, że cierpienie jest wyborem.

Haruki Murakami, O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu,
przeł. Jędrzej Polak, Muza, Warszawa 2010.
(wyróżnienie własne)

czwartek, sierpnia 04, 2016

1969. Urbanistyczne fallusy co krok

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Czekaliśmy. Na lubianych bardzo ludzi. Wczoraj. Przyznałam się Sadownikowi do pewnej urbanistycznej perwersji, którą od dwóch tygodni uprawiam, gdy przemierzamy setki kilometrów polskich dróg. Nie wiem, co spowodowało tę dziwną zmianę optyki.

Otóż, konstrukt myślowy, prowadzący do i ku, jest następujący. Świat urządzono na patriarchalną modłę. Świat kręci się według patriarchalnych reguł gry. Świat odciska patriarchalny ślad na myśleniu o mężczyznach, kobietach, dzieciach i zwierzętach — zniewalając wszystkich od ‘a’ do ‘z’ i z góry na dół, czyniąc spustoszenie nie tylko w ludzkich umysłach…

Otóż, mając powyższe z tyłu głowy wjeżdżaliśmy do niedużej miejscowości, domki, domki, wieża kościelna, domki. Wjeżdżaliśmy do kolejnej miejscowości, domki, domki, wieża kościelna. Kolejne kilometry, zabudowania, domki, domki, wieża kościelna, zabudowania. I nagle myśl i optyka przestawiona, miejscowość jako tkanka społecznego życia widziana jako ciało wyciągnięte na łące. Przyjmuję tę optykę i co widzę? Ciało miejscowości jest męskie i zdrowe, w końcu miejskie fallusy (wieże kościelne) stoją od setek lat. Padłam ze śmiechu nie raz…

Jabłoń:
(przyznała się do powyższego)
Ciekawe, jakby wyglądały miejscowości,
gdyby urządziły je kobiety?

Sadownik:
Miałyby katakumby!

Jabłoń:
(nie wiedziała, czy ma się śmiać)

środa, sierpnia 03, 2016

(1638+320+10). Fizyka w praktyce

Jabłoń:
(w wodzie czuje się jak młoda bogini)
11 × (2 × 25 m)

Sadownik & Jabłoń:
(wracali z porannej pływalni)

Jabłoń:
(na schodach do domu)
Jak ja się kiepsko rozchodzę
w gazowym ośrodku!

wtorek, sierpnia 02, 2016

(1482+485).

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Ja i Sadownik. Sadownik i ja. Należymy do grupy kilkuset osób, które wsparły wydanie tej książki w Polsce. Wsparły, ale pozostały z małym niesmakiem, ponieważ do dnia dzisiejszego nie otrzymałam elektronicznej wersji jednego rozdziału, co zostało nam zadeklarowane podczas wspierania tego projektu — nie musiano tego robić, ale skoro podjęto się takiej deklaracji, to wypadałoby się z niej wywiązać, ale może nie w Polsce…

Czy ja rozumiem, dlaczego niektóre książki — wcale niepięknie wydane, niezawierające ilustracji — ukazują się tylko w papierze? Nie rozumiem. Po prostu nie kupuję…

Pożyczyłam od Kaan, dzięki Jej pamięci. Dużo cytatów postanowiłam zachować od zapomnienia. Być może nawet kiedyś uznam się za dostatecznie „zgwałconą” i postanowię ją kupić (papier)…

Póki co, mogę tylko napisać, że warto, warto, warto! Warto tę książkę przeczytać. Ferment w mózgu cudowny! Nie, nie musisz się zgadzać, z tym, co czytasz — w ogóle nie chodzi o to. Nie ma co spłycać doświadczenia tej lektury. Chodzi tylko o to, by dopuścić do siebie myśl, że perspektywy są różne — niektóre fantastycznie obrazoburcze. Logiki tej książce odmówić nie można, jest do bólu spójna. Czy może zmusić nieruchawych do przygody myślowej? Chyba nie każdego. Oczywistym jest jednak, że nie da się tej książki nazwać oczywistą.

Bo muszę przyznać: tego ideału, którym nam ciągle wymachują przed nosem i do którego mamy wszystkie dążyć, pomijając fakt, że nie wiadomo właściwie, po co się tak strasznie męczyć — szczęśliwej białej kobiety, atrakcyjnej, ale nie kurwy, zamężnej, ale nie zahukanej, pracującej zawodowo, ale nieprzyćmiewającej męża swymi sukcesami, zachowującej dobrą figurę, ale nieznerwicowanej na punkcie jedzenia, młodą bez pomocy chirurgii plastycznej, spełnionej matki, ale nieograniczającej swoich horyzontów do pieluch i kaszek, dobrej pani domu, ale nie kury domowej, kobiety wykształconej, ale zawsze trochę mniej niż mężczyzna — nigdy jeszcze nie spotkałam. Nigdzie. Szczerze mówiąc, nie wierzę, by taka kobieta istniała.

*

Jesteśmy wciąż kontrolowane przez mężczyzn, którzy nieustannie wtrącają się w nasze sprawy i wskazują nam, co jest dla nas dobre, a co złe, a przede wszystkim przez inne kobiety, rodzinę, pisma kobiece i panujący dyskurs. Siła kobiet jest wciąż dewaloryzowana, bo nigdy nie służy ich kobiecości: „kompetentna” nadal znaczy „męska”.

*

Mężczyźni, nawet jeżeli potrafią ostro wypowiadać się przeciw niesprawiedliwościom społecznym i rasowym, stają się bardzo wyrozumiali, kiedy przychodzi do rozważania problemu męskiej dominacji. Wielu nawet gotowych jest dowodzić, że walka feministyczna jest zbytkiem, luksusem dla bogatych, pozbawionym istotnego znaczenia. Trzeba być idiotą albo po prostu człowiekiem nieuczciwym, by uważać jeden rodzaj ucisku za nieznośny, a w drugim doszukiwać się poezji.

*

To, co mnie skrzywia, i co mnie ustanawia.

*

Bo, wbrew temu, co się o mnie sądzi, wcale nie jestem tak bardzo na nich [mężczyzn] wściekła. A jeśli już, to nie na to, kim są i co robią, lecz na to, że chcą mi przeszkodzić w byciu tym, kim chcę i w robieniu tego, co mnie się podoba.

*

A przecież tradycyjnie nie oczekuje się od kobiet i mężczyzn, by się rozumieli, dogadywali i żyli razem w prawdzie. Jasno widać, że taka możliwość budzi lęk.

Z jednej strony godność jest na ustach wszystkich, z drugiej strony godność wszyscy mają gdzieś.

*

Rodzina, waleczność, męskość wstyd — wszystkie te tradycyjne wartości przypisujące każdą płeć do przewidzianych dla niej ról. Mężczyzn do roli trupów dostarczanych gratis państwu, a kobiet do roli niewolnic mężczyzn. Aż na koniec wszyscy zostajemy podporządkowani, a nasza seksualność — skonfiskowana, ocenzurowana, unormowana. Zawsze istnieje jakaś klasa społeczna, w której interesie jest zachowanie istniejącego stanu rzeczy i która będzie dążyć do ukrywania swoich najgłębszych motywacji.

*

[…] czy miałam prawo powiedzieć to, co powiedziałam. Kobieta. Moja płeć. Mój wygląd. We wszystkich artykułach, zresztą dość uprzejmie. O autorach pisze Houellebecqa. Gdyby, będąc tak uwielbianym pisarzem, był zarazem kobietą, pisaliby, że jest piękny. Albo że nie jest. Tak czy inaczej, znalibyśmy ich odczucia w tej kwestii.

*

Nie lubić kobiet to u mężczyzn postawa. Nie lubić mężczyzn to u kobiet patologia.

*

Warto wiedzieć, co nas czeka, jak tylko spróbujemy powiedzieć cokolwiek. Nawet najbardziej wkurwiony hip-hopowiec nie jest traktowany tak źle jak kobieta. A przecież wiemy, co Biali myślą o Czarnych. Lecz nie ma nic gorszego, niż być kobietą osądzaną przez facetów. Wszystkie chwyty dozwolone, począwszy od najpaskudniejszych.

*

Jako kobieta dostaję podwójną porcję ocen zaprawionych pełną rozbawienia wyższością. Plus zniewagi i przywoływanie do porządku. Z kim się spotykam. Dokąd wychodzę. Ile wydaję. Gdzie mieszkam. Pod kontrolą. Ze wszystkich stron. Dziewczyna.

*

Rady, jakie kobiety dają kobietom. Wyborne. Ukryjcie swoje rany, moje panie, ten widok może zbrzydzić kata. Trzeba być ofiarą godną szacunku. Czyli taką, która potrafi milczeć. Jej słowa zostają skonfiskowane. Są niebezpieczne, to już wiemy. Ale czyj spokój zakłócają?

*

Jasne, że czasem szlag mnie trafia i wybucham. W sposób, przyznaję, niezbyt kobiecy, za to często (czy to był przypadek?) skuteczny.

*

Im mniej ma facet męskich cech, tym podejrzliwiej spogląda na to, co robią kobiety. I odwrotnie, im więcej ma pewności siebie, tym lepiej znosi różnorodne postawy dziewczyn, a także ich męską stronę.

*

Po wielu latach starannych, uczciwych i rzetelnych badań w końcu odkryłam, że kobiecość to kurewstwo. Sztuka służalczości. Możemy, rzecz jasna, nazywać to uwodzeniem i pokazać w stylu glamour. Ale to poziom olimpijski, w tym sporcie bardzo rzadko mamy z nim do czynienia. W większości wypadków wystarczy okazać swoją niższość. Wchodzimy do pomieszczenia, rozglądamy się, czy są jacyś mężczyźni, staramy się podobać. Nie mówimy zbyt głośno. Nie wyrażamy się w zbyt kategorycznym tonie. Nie siadamy wygodnie rozkładając kolana. nie wypowiadamy się autorytarnie. Nie rozmawiamy o pieniądzach. Nie chcemy przejąć władzy. Nie chcemy obejmować ważnych funkcji. Nie zależy nam na autorytecie. Nie śmiejemy się zbyt hałaśliwie. Nie jesteśmy zbyt dowcipne. Podobanie się mężczyznom to skomplikowane zadanie, wymagające wymazania wszystkiego, co związane z dziedziną władzy.

*

Kapitalistyczny świat wali się i nie zaspokaja ludzkich potrzeb: brakuje pracy, w pracy brakuje godności, ekonomiczny przymus prowadzi do absurdów i okrucieństw […]. To nie panujący system polityczny jest wadliwy, tylko emancypacja kobiet szkodliwa.

*

Nie mam zamiaru uciekać przed konfliktem, by nie ujawnić swojej siły i nie ryzykować utraty kobiecości.

*

W czym się […] utwierdzamy? Czego właściwie się boimy? Co strasznego się stanie, gdy rozpadną się posklejane na ślinę z fałszu archetypy, gdy okaże się, że dziwki są zwykłymi kobietami, a matki przez sam fakt bycia matkami nie stają się dobre ani dzielne, ani kochające? Że wszystko zależy od ludzi, od sytuacji, od chwili?
     Uciec od maczyzmu, tego kanału, w który dają się wpuścić tylko idioci. Wypiąć się na obowiązujące zasady podziału cech. Na system obowiązkowych maskarad
.

*

Istnieje pewna forma mocy, która nie jest ani męska, ani żeńska; która powala, wstrząsa i utwierdza. Zdolność powiedzenia NIE, narzucenia swojego punktu widzenia, nieukrywania się.

*

Prawdziwa odwaga. Skonfrontować się z tym, co nowe. Co możliwe. Co lepsze.

Viriginie Despentes, Teoria King Konga,
przeł. Anastazja Dwulit i Magdalena Kowalska,
Wydawnictwo Feminoteki, Warszawa 2015.
(wyróżnienie własne)