wpis przeniesiony 24.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Ja i Sadownik. Sadownik i ja. Należymy do grupy kilkuset osób, które wsparły wydanie tej książki w Polsce. Wsparły, ale pozostały z małym niesmakiem, ponieważ do dnia dzisiejszego nie otrzymałam elektronicznej wersji jednego rozdziału, co zostało nam zadeklarowane podczas wspierania tego projektu — nie musiano tego robić, ale skoro podjęto się takiej deklaracji, to wypadałoby się z niej wywiązać, ale może nie w Polsce…
Czy ja rozumiem, dlaczego niektóre książki — wcale niepięknie wydane, niezawierające ilustracji — ukazują się tylko w papierze? Nie rozumiem. Po prostu nie kupuję…
Pożyczyłam od Kaan, dzięki Jej pamięci. Dużo cytatów postanowiłam zachować od zapomnienia. Być może nawet kiedyś uznam się za dostatecznie „zgwałconą” i postanowię ją kupić (papier)…
Póki co, mogę tylko napisać, że warto, warto, warto! Warto tę książkę przeczytać. Ferment w mózgu cudowny! Nie, nie musisz się zgadzać, z tym, co czytasz — w ogóle nie chodzi o to. Nie ma co spłycać doświadczenia tej lektury. Chodzi tylko o to, by dopuścić do siebie myśl, że perspektywy są różne — niektóre fantastycznie obrazoburcze. Logiki tej książce odmówić nie można, jest do bólu spójna. Czy może zmusić nieruchawych do przygody myślowej? Chyba nie każdego. Oczywistym jest jednak, że nie da się tej książki nazwać oczywistą.
Bo muszę przyznać: tego ideału, którym nam ciągle wymachują przed nosem i do którego mamy wszystkie dążyć, pomijając fakt, że nie wiadomo właściwie, po co się tak strasznie męczyć — szczęśliwej białej kobiety, atrakcyjnej, ale nie kurwy, zamężnej, ale nie zahukanej, pracującej zawodowo, ale nieprzyćmiewającej męża swymi sukcesami, zachowującej dobrą figurę, ale nieznerwicowanej na punkcie jedzenia, młodą bez pomocy chirurgii plastycznej, spełnionej matki, ale nieograniczającej swoich horyzontów do pieluch i kaszek, dobrej pani domu, ale nie kury domowej, kobiety wykształconej, ale zawsze trochę mniej niż mężczyzna — nigdy jeszcze nie spotkałam. Nigdzie. Szczerze mówiąc, nie wierzę, by taka kobieta istniała.
*
Jesteśmy wciąż kontrolowane przez mężczyzn, którzy nieustannie wtrącają się w nasze sprawy i wskazują nam, co jest dla nas dobre, a co złe, a przede wszystkim przez inne kobiety, rodzinę, pisma kobiece i panujący dyskurs. Siła kobiet jest wciąż dewaloryzowana, bo nigdy nie służy ich kobiecości: „kompetentna” nadal znaczy „męska”.
*
Mężczyźni, nawet jeżeli potrafią ostro wypowiadać się przeciw niesprawiedliwościom społecznym i rasowym, stają się bardzo wyrozumiali, kiedy przychodzi do rozważania problemu męskiej dominacji. Wielu nawet gotowych jest dowodzić, że walka feministyczna jest zbytkiem, luksusem dla bogatych, pozbawionym istotnego znaczenia. Trzeba być idiotą albo po prostu człowiekiem nieuczciwym, by uważać jeden rodzaj ucisku za nieznośny, a w drugim doszukiwać się poezji.
*
To, co mnie skrzywia, i co mnie ustanawia.
*
Bo, wbrew temu, co się o mnie sądzi, wcale nie jestem tak bardzo na nich [mężczyzn] wściekła. A jeśli już, to nie na to, kim są i co robią, lecz na to, że chcą mi przeszkodzić w byciu tym, kim chcę i w robieniu tego, co mnie się podoba.
*
A przecież tradycyjnie nie oczekuje się od kobiet i mężczyzn, by się rozumieli, dogadywali i żyli razem w prawdzie. Jasno widać, że taka możliwość budzi lęk.
Z jednej strony godność jest na ustach wszystkich, z drugiej strony godność wszyscy mają gdzieś.
*
Rodzina, waleczność, męskość wstyd — wszystkie te tradycyjne wartości przypisujące każdą płeć do przewidzianych dla niej ról. Mężczyzn do roli trupów dostarczanych gratis państwu, a kobiet do roli niewolnic mężczyzn. Aż na koniec wszyscy zostajemy podporządkowani, a nasza seksualność — skonfiskowana, ocenzurowana, unormowana. Zawsze istnieje jakaś klasa społeczna, w której interesie jest zachowanie istniejącego stanu rzeczy i która będzie dążyć do ukrywania swoich najgłębszych motywacji.
*
[…] czy miałam prawo powiedzieć to, co powiedziałam. Kobieta. Moja płeć. Mój wygląd. We wszystkich artykułach, zresztą dość uprzejmie. O autorach pisze Houellebecqa. Gdyby, będąc tak uwielbianym pisarzem, był zarazem kobietą, pisaliby, że jest piękny. Albo że nie jest. Tak czy inaczej, znalibyśmy ich odczucia w tej kwestii.
*
Nie lubić kobiet to u mężczyzn postawa. Nie lubić mężczyzn to u kobiet patologia.
*
Warto wiedzieć, co nas czeka, jak tylko spróbujemy powiedzieć cokolwiek. Nawet najbardziej wkurwiony hip-hopowiec nie jest traktowany tak źle jak kobieta. A przecież wiemy, co Biali myślą o Czarnych. Lecz nie ma nic gorszego, niż być kobietą osądzaną przez facetów. Wszystkie chwyty dozwolone, począwszy od najpaskudniejszych.
*
Jako kobieta dostaję podwójną porcję ocen zaprawionych pełną rozbawienia wyższością. Plus zniewagi i przywoływanie do porządku. Z kim się spotykam. Dokąd wychodzę. Ile wydaję. Gdzie mieszkam. Pod kontrolą. Ze wszystkich stron. Dziewczyna.
*
Rady, jakie kobiety dają kobietom. Wyborne. Ukryjcie swoje rany, moje panie, ten widok może zbrzydzić kata. Trzeba być ofiarą godną szacunku. Czyli taką, która potrafi milczeć. Jej słowa zostają skonfiskowane. Są niebezpieczne, to już wiemy. Ale czyj spokój zakłócają?
*
Jasne, że czasem szlag mnie trafia i wybucham. W sposób, przyznaję, niezbyt kobiecy, za to często (czy to był przypadek?) skuteczny.
*
Im mniej ma facet męskich cech, tym podejrzliwiej spogląda na to, co robią kobiety. I odwrotnie, im więcej ma pewności siebie, tym lepiej znosi różnorodne postawy dziewczyn, a także ich męską stronę.
*
Po wielu latach starannych, uczciwych i rzetelnych badań w końcu odkryłam, że kobiecość to kurewstwo. Sztuka służalczości. Możemy, rzecz jasna, nazywać to uwodzeniem i pokazać w stylu glamour. Ale to poziom olimpijski, w tym sporcie bardzo rzadko mamy z nim do czynienia. W większości wypadków wystarczy okazać swoją niższość. Wchodzimy do pomieszczenia, rozglądamy się, czy są jacyś mężczyźni, staramy się podobać. Nie mówimy zbyt głośno. Nie wyrażamy się w zbyt kategorycznym tonie. Nie siadamy wygodnie rozkładając kolana. nie wypowiadamy się autorytarnie. Nie rozmawiamy o pieniądzach. Nie chcemy przejąć władzy. Nie chcemy obejmować ważnych funkcji. Nie zależy nam na autorytecie. Nie śmiejemy się zbyt hałaśliwie. Nie jesteśmy zbyt dowcipne. Podobanie się mężczyznom to skomplikowane zadanie, wymagające wymazania wszystkiego, co związane z dziedziną władzy.
*
Kapitalistyczny świat wali się i nie zaspokaja ludzkich potrzeb: brakuje pracy, w pracy brakuje godności, ekonomiczny przymus prowadzi do absurdów i okrucieństw […]. To nie panujący system polityczny jest wadliwy, tylko emancypacja kobiet szkodliwa.
*
Nie mam zamiaru uciekać przed konfliktem, by nie ujawnić swojej siły i nie ryzykować utraty kobiecości.
*
W czym się […] utwierdzamy? Czego właściwie się boimy? Co strasznego się stanie, gdy rozpadną się posklejane na ślinę z fałszu archetypy, gdy okaże się, że dziwki są zwykłymi kobietami, a matki przez sam fakt bycia matkami nie stają się dobre ani dzielne, ani kochające? Że wszystko zależy od ludzi, od sytuacji, od chwili?
Uciec od maczyzmu, tego kanału, w który dają się wpuścić tylko idioci. Wypiąć się na obowiązujące zasady podziału cech. Na system obowiązkowych maskarad.
*
Istnieje pewna forma mocy, która nie jest ani męska, ani żeńska; która powala, wstrząsa i utwierdza. Zdolność powiedzenia NIE, narzucenia swojego punktu widzenia, nieukrywania się.
*
Prawdziwa odwaga. Skonfrontować się z tym, co nowe. Co możliwe. Co lepsze.
Viriginie Despentes, Teoria King Konga,
przeł. Anastazja Dwulit i Magdalena Kowalska,
Wydawnictwo Feminoteki, Warszawa 2015.
(wyróżnienie własne)